Witajcie w nowej bajce, czyli „Akademia Pana Kleksa”
Nie darzę sentymentem Akademii Pana Kleksa z 1983 roku, a i nowa wersja nie wzbudzała początkowo we mnie zbyt wielu emocji. Czuję się trochę pośrodku. Trochę za młody na Kleksa-Fronczewskiego i chyba trochę za stary na Kleksa-Kota. Po teaserach i sporym szumie, który wytworzył się wokół tego filmu (momentalnie stał się najgorętszą polską premierą ostatnich miesięcy), zacząłem nieśmiało zerkać w jego stronę. Wylądowałem na porannym pokazie przedpremierowym. Jak wyszło? Lepiej niż oczekiwałem.
Moje oczekiwania były jednak bliskie zera, głównie za sprawą ekipy. Spojrzałem i bezrefleksyjnie oceniłem, że to nie może się udać. Za kamerą Maciej Kawulski, który ma na swoim koncie efektowne, choć w finalnym rozrachunku jedynie niezłe Jak zostałem gangsterem, Underdoga i kolejne Jak pokochać gangstera. Jesteśmy bardzo daleko od kina fantasy-familijnego. Scenariusz to Krzysztof Gureczny i Agnieszka Kruk, w których dorobku znajdziemy głównie przeciętne seriale/tasiemce telewizyjne. Zapowiedzi były okej, ale też nic nie wskazywało na to, byśmy mieli mieć do czynienia z kinem, które jakoś mocno zapisze się w naszej pamięci. Koniec końców, dużo w swojej ocenie z początku się nie pomyliłem, choć Akademia Pana Kleksa to film, który ma duże zadatki na dobre kino.
Ale od początku, bo witani w tej bajce jesteśmy w sposób bardzo przyjemny. Do tego stopnia, że rozbudzono we mnie spory optymizm. Może razi ten Paczkomat w sercu Nowego Jorku, wieczna beka z kupy (czyli wiecie, poziom żartu schodzi naprawdę nisko i bezustannie go wałkujemy), a charakterystykę postaci dziecięcych można zamknąć w jednym, niewiele znaczącym zdaniu. Bo i one jako postaci drugoplanowe koniec końców znaczą niewiele dla tego filmu. Udaje się jednak wytworzyć trochę magii, która konsekwentnie od samego początku niesie tę historię. Mamy kolorowy (choć głównie czerwony) bajkowy świat Akademii. Mamy świetnego Tomasza Kota w roli Profesora Kleksa, który skradł me serducho swoim DJ-skim setem… A tak poważnie charyzmą, sprawiającą, że chciałoby się dołączyć do grupy wybrańców i zasiąść w akademickich ławkach. Są też inne bajkowe przestrzenie, które potrafią wywołać w naszych myślach aprobujące “no no” swoją przaśnością. Bo wizualnie jest tutaj naprawdę „amerykańsko”. W skrócie – po stronie dobra dzieje się dużo dobrego. Źle się dzieje jednak, gdy na ekranie pojawia się zło.
Wilcza wataha wprowadza mrok nie tylko do historii, ale też do naszych filmowych wrażeń. Czarne charaktery wyglądają jakby urwały się z balu przebierańców. Uwięziona w charakteryzacji Danuta Stenka jako przywódczyni wilczego odwetu wypada momentami karykaturalnie. Jest po prostu trochę tanio. Problemem okazuje się też budowanie napięcia. Tam, gdzie twórcy mają przestrzeń, by je zbudować, zupełnie tego nie robią. Przeskoki i cięcia montażowe temu nie sprzyjają. Przykładowo nikt nie pokazuje nam samego schwytania bohaterów, bohaterowie są od razu schwytani. Brakuje też smaczków w tej konfrontacji, a wszystko postaciom przychodzi dość łatwo. Aż za łatwo? Czuć też nieudolną próbę zbudowania mrocznej atmosfery. To pewnie kwestia tego, na ile twórcy mogli/chcieli sobie pozwolić. Mamy chociażby kategorię wiekową, która jest wielkim ograniczeniem. Przez to jednak taka finałowa konfrontacja czy nawet pompatyczny finał pozbawione są jakiejkolwiek iskry i ocierają się o teatrzyk. Szczególnie w oczach widza trochę starszego, który emocjonalnie nie jest w stanie wynieść z tego czegokolwiek dla siebie. I wtedy Akademii Pana Kleksa bardzo nie chce się oglądać. Magia niestety przegrywa z udawanym mrokiem.
Trzeba napisać też coś o samej Adzie Niezgódce, która zastąpiła Adama. W Internecie sporo głosów przeciwnych tej zmianie, ale Antonina Litwniak jako Ada na tyle urocza i swobodna, że szybko zapomina się o Adasiu. Świat się zmienia, zmieniła się też Akademia. I to diametralnie. Jeżeli chodzi o samą historię, raczej nie na gorsze. Jest po prostu inaczej. Ale da się tę inną Akademię jako twór kreatywny lubić.
Sukces frekwencyjny gwarantowany – ciężko oprzeć się przecież takiej promocji, głośnym nazwiskom na trackliście soundtracku i aurze dużego efektownego kina po polsku. Nie jest to film spełniony, ale na pewno ma momenty bardzo efektowne (zdjęcia, efekty, muzyka, piosenki filmowe). I udaje się w nim uniknąć zbędnego zupełnie efekciarstwa. Szkoda, że w ostatecznym rozrachunku Akademia Pana Kleksa zostaje spisana na straty filmowe (bo przecież, że nie finansowe hehe). W gruncie rzeczy jest słabo. Szczególnie pod względem opowiadania i prowadzenia historii w drugiej części filmu. Ale bywają tutaj przebłyski naprawdę dobrego kina i te przebłyski bardzo mnie cieszą, w imię cieszenia się z małych rzeczy. Magia nawet na tak, mrok bardzo na nie. Ostatnia scena sprawia, że nie wiem, w jaką stronę pójdzie Akademia Pana Kleksa w części drugiej, której premiera już w 2025 roku. Co się na części pierwszej nie wydarzyło, na kontynuację mimo wszystko czekam.