Technikolorowy https://technikolorowy.pl Tue, 21 Apr 2020 12:23:45 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.0.8 https://technikolorowy.pl/wp-content/uploads/2019/09/1-150x150.jpg Technikolorowy https://technikolorowy.pl 32 32 Teledyski znanych reżyserów filmowych https://technikolorowy.pl/teledyski-znanych-rezyserow/ https://technikolorowy.pl/teledyski-znanych-rezyserow/#respond Mon, 20 Apr 2020 16:35:31 +0000 https://technikolorowy.pl/?p=1385 Choć do takich współprac nie dochodzi zbyt często, niekiedy reżyserzy filmowi podejmują się współpracy przy tworzeniu teledysków mniej lub bardziej popularnych zespołów. Część z nich na dobre zapisała się na kartach historii muzyki, uzyskując miano kultowych. Zerknijmy na niektóre z nich. Nie zabraknie też polskich akcentów!

Niby człowiek interesuje się filmami, muzyką, teledyskami, a nie wyobrażacie sobie mojego zdziwienia, kiedy dowiedziałem się, że videoclip do Bad Michaela Jacksona wyreżyserował Martin Scorsese. Wiem, że lepiej późno niż wcale, ale no… wstyd. Jeżeli ktoś teraz jest zdziwiony, tak jak ja kilka tygodni temu, to niech się wstydzi razem ze mną!

Kylie Minogue – Come Into My World
reż. Michael Gondry

Michael Gondry to francuski reżyser, który na kartach historii współczesnego kina zapisał się przede wszystkim rewelacyjnym melodramatem z elementami Sci-Fi Zakochany bez pamięci z Jimem Carreyem oraz Kate Winslet w rolach głównych. Efektem współpracy z Kylie Minogue jest teledysk do Come Into My World, w którym niepowtarzalna gwiazda mnoży nam się na ekranie. Choć nie jest to mój ulubiony teledysk Kylie (kocham Can’t Get You Out of My Head), warto znać! A jeżeli o tym reżyserze mowa, to jeszcze koniecznie The Chemical Brothers oraz Go!

HAIM – Little of Your Love
reż. Paul Thomas Anderson

Oglądając teledysk do piosenki Little of Your Love zespołu HAIM, otrzymujemy obrazek, którego od Paula Thomasa Andersona obecnie bym się nie spodziewał. W końcu ostatnie filmy na jego koncie to wymagające skupienia historie. Wystarczy wymienić chociażby kameralną Nić widmo, miażdżącego Mistrza czy oscarowe Aż poleje się krew. W teledysku HAIM jest lekko, przyjemnie i ładnie. Gdybym miał wybierać, mimo wszystko postawiłbym na trudne filmowe przeżycia.

The White Stripes – I Just Don’t Know What to Do with Myself
reż. Sofia Coppola

Koncepcja teledysku Sofii Coppoli jest bardo prosta. Przedstawia Kate Moss, tańczącą w bieliźnie na rurze przez cały videoclip. Nie dajcie się jednak zmylić pierwszemu wrażeniu, że jest to jedynie erotyzacja kobiecego ciała… Cover I Just Don’t Know What to Do with Myself zespołu The White Stripes dotarł do pierwszego miejsca listy przebojów radiowej Trójki.

Madonna – Vouge
reż. David Fincher

Ten teledysk znajduje się na liście kultowych videoclipów. To też bez wątpienia jedna z najważniejszych piosenek w dorobku Madonny, nieustannie piastującej tron królowej w rozrastającym się w błyskawicznym tempie świecie popu. Wspaniały Vouge nie jest jedyną współpracą Madonny z Davidem Fincherem. Warto wspomnieć również teledyski do Oh Father, Express Yourself czy Bad Girl. Gdyby ktoś się zastanawiał skąd wziął się vouging oraz „strike a pose”, tutaj znajdzie odpowiedź! Przy okazji przypomniałem sobie, jak bardzo lubię tę piosenkę.

Lady Gaga – Bad Romance
reż. Francis Lawrence

W takim zestawieniu nie mogło zabraknąć Lady Gagi. Za teledysk do jednego z największych przebojów wokalistki, czyli genialnego Bad Romance, odpowiada Francis Lawrence, który na swoim koncie ma takie filmy jak Constantine, Jestem Legendą, Woda dla słoni czy trzy części Igrzysk Śmierci. Reżyser otrzymał za teledysk Gagi Grammy oraz dwie statuetki MTV Video Music Awards, zaś sam teledysk nominowany był aż w dziesięciu kategoriach, triumfując w siedmiu. Lawrence ma na swoim koncie wiele współprac z największymi w przemyśle muzycznym. Najważniejsze? Run the World od Beyonce, teledyski dla Britney Spears czy Jennifer Lopez, Rock Your Body oraz Cry Me a River Justina Timberlake’a, Whenever, Wherever od Shakiry, ale też clipy dla Avril Lavigne, Enrique Iglesiasa, Destiny’s Child, Backstreet Boys, Janet Jackson, Aerosmith czy Gwen Stefani. Lista jego współprac jest baaardzo długa, gatunkowy rozrzut niekiedy bywa ogromny, a poniżej kilka innych teledyskowych przykładów:

Rihanna – Needed Me
reż. Harmony Korine

Patrząc na teledysk Rihanny do Needed Me, odnoszę wrażenie, że nikt nie wyreżyserowałby go lepiej niż sam Harmony Korine. Całość przedstawiona w slow motion. Rihanna jako antybohaterka, zmierzająca by zabić mężczyznę. Obskurny klub ze striptizem, brud i wyzywająca nagość. Pierwsze skojarzenie? Dzielące widownię Spring Breakers.

Justin Timberlake – Suit & Tie
reż. David Fincher

Po raz kolejny David Fincher, tym razem jednak w jego ostatniej teledyskowej współpracy. A była to współpraca z Justinem Timberlakem przy obrazie do singla zwiastującego jego ciepło przyjęty album The 20/20 Experience. Co tu dużo mówić – klaaaasaaaa!

björk – it’s oh so quiet
reż. Spike Jonze

Przed tym jak wyreżyserował kultowe Być jak John Malkovich, Adaptację z Meryl Streep czy oscarowy film Ona z Joaquinem Phoenixem, Spike Jonze zrealizował teledysk do utworu björk it’s oh so quiet, jednego z największych komercyjnych sukcesów muzycznych islandzkiej artystki. To cover utworu Betty Hutton z 1951 roku. Zrealizowany z musicalowym zacięciem (tańczący pan skrzynka pocztowa, kocham całym serduszkiem), teledysk otrzymał aż sześć nominacji do MTV Video Music Awards oraz nominację do Grammy, ostatecznie przegrywając walkę o złoty gramofon z rodzeństwem Jacksonów i ich kultowym Scream.

Indochine – Collage Boy
reż. Xavier Dolan

Chyba wszyscy widzieli chociaż raz wspaniały teledysk Xaviera Dolana do przeboju Hello z repertuaru Adele, który w 2015 roku zaliczył rekord wyświetleń w ciągu doby na VEVO. Przed bardzo owocną współpracą z Brytyjką, Kanadyjczyk nakręcił teledysk do piosenki College Boy francuskiej formacji rockowej Indochine, w którym w głównej roli wystąpił Antoine Olivier Pilon, później odgrywający pierwsze skrzypce w nagrodzonej w Cannes Mamie. To czarno‑białe dzieło, zrealizowane w formacie 1:1, przesycone brutalnością, pełne nawiązań, ale też wizualnej doskonałości.

ABBA – Money, Money, Money
reż. Lasse Hallström

W sumie dla zespołu ABBA zrealizował ponad trzydzieści teledysków, a na liście tej nie brakuje ich największych hitów – od eurowizyjnego triumfatora Waterloo, przez największe Mamma Mia czy kultową Dancing Queen, po wspaniałe Money, Money, Money, samplowo wykorzystane przez Madonnę Gimme! Gimme! Gimme! oraz SOS. Każdy z clipów wydarzył się przed jego pierwszym amerykańskim sukcesem za sprawą filmu My Life as a Dog. Później pojawiły się Co gryzie Gilberta Grape’a z niezapomnianą kreacją Leonardo DiCaprio, Czekolada z duetem Depp+Binoche czy Casanova z Heathem Ledgerem.

The Killers – Here With Me
reż. Tim Burton

W teledysku The Killers nie tylko Tim Burton, który znany jest ze wspaniałych i niepowtarzalnych filmowych wizji, ale też Winona Ryder, która wcześniej współpracowała z reżyserem przy jego długometrażowych projektach Edward Nożycoręki i Sok z żuka. Oprócz niej, w teledysku wystąpił Craig Roberts, którego polska publiczność może znać z Mojej łodzi podwodnej. The Killers współpracowali z Burtonem również przy innym, wcześniejszym teledysku do piosenki Bones.

Paula Abdul – Straight Up
reż. David Fincher

David Fincher po raz trzeci – tym razem w teledysku do ponadczasowego przeboju Straight Up z repertuaru Pauli Abdul, który wokalistka umieściła na swoim debiutanckim albumie. Co ciekawe, piosenka stała się hitem zanim powstał do niej videoclip, docierając na szczyty list przebojów, w tym amerykańskiego Billboardu, na którym Abdul święciła triumfy przy okazji pięciu kolejnych singli. Teledysk nominowany był w sześciu kategoriach do MTV Video Music Awards, zdobywając ostatecznie cztery statuetki w kategoriach najlepszego teledysku kobiecego, montażu, choreografii oraz „dance video”. Samo Straight Up jako piosenka jest nieśmiertelne.

Depeche Mode – Enjoy the Silence
reż. Anton Corbijn

Zanim w jego filmografii pojawił się rewelacyjny film biograficzny Control, opowiadający o grupie Joy Division, Anton Corbijn zaliczył współpracę z Depeche Mode przy jednym z największych przebojów w karierze zespołu Enjoy the Silence. Teledysk inspirowany jest Małym księciem Antoine de Saint-Exupéry. Przedstawia króla pozbawionego własnego królestwa, podążającego przez szkockie wyżyny, portugalskie wybrzeże i w końcu szwajcarskie Alpy. Jego podroż przerywana jest przez czarno-białe ujęcia na zespół Depeche Mode oraz migawki róży, która również znalazła się na okładce albumu. Warte zaznaczenia jest, że początkowo wizja Corbijna nie spotkała się z przychylnym odbiorem ze strony zespołu. Ponadto mimo że w króla wciela się Dave Gahan, wokalista Depeche Mode, ostatnie ujęcia bohatera idącego przez śnieg to nie Gahan, lecz producent teledysku Richard Bell. Wokalista opuścił plan z powodu przeziębienia.

Radiohead – I Promise
reż. Michał Marczak

Znany ze świetnie przyjętego dokumentu Fuck for Forest oraz kontrowersyjnych Wszystkich nieprzespanych nocy, Michał Marczak zrealizował teledysk do singla I Promise wielkiego Radiohead. Bohaterem jest pasażer autobusu, a właściwie jego głowa obserwująca Warszawę przez szybę. W klipie pojawiła się również Agata Buzek. Marczak wtyczność z wokalistą Radiohead miał również przy okazji realizacji teledysku do utworu Beautiful People Marka Pritcharda, gdzie Thom Yorke pojawił się gościnnie.

Brodka – Krzyżówka dnia
reż. Krzysztof Skonieczny

Bardzo dobrze pamiętam moment, w którym Granda Brodki wkradła się do świata polskiej muzyki, wprowadzając w niej niemałe zamieszanie. Ależ to był wówczas świeży album! Jednym z singli była Krzyżówka dnia, do której teledysk wyreżyserował Krzysztof Skonieczny. To do niego należy jeden z najciekawszych polskich debiutów filmowych ostatniej dekady o chwytliwym tytule Hardkor Disko, ale też głośne Ślepnąc od świateł. Prace nad teledyskiem pochłonęły kilkanaście dni przygotowań oraz kolejne cztery zdjęciowe. Realizacja wymagała w sumie 60 godzin spędzonych na planie oraz współpracy z kilkunastoma artystami wizualnymi. Teledysk powstał za pomocą klasycznej poklatkowej techniki animacji. Został wyróżniony Fryderykiem dla najlepszego teledysku,

Nie sposób nie wspomnieć też o teledysku do piosenki Chleb, który był jednym z singli promujących muzyczny projekt Doroty Masłowskiej, kryjącej się pod pseudonimem Mister D. Videoclip z Anją Rubik w roli głównej odbił się echem również poza granicami Polski, zdobywając również nominację do UK Music Video Awards.

Mary Komasa – Lost Me
reż. Jan Komasa

Mary Komasa to bez wątpienia artystka wszechstronna – wokalistka, kompozytorka, autorka tekstów, ale ostatnio też aktorka (wystąpiła w krótkometrażowym filmie Ukąszenie). Teledysk do singla Lost Me zrealizował jej brat Jan Komasa, którego Boże Ciało na początku tego roku otrzymało oscarową nominację (zawsze warto wspominać ten wspaniały moment). W głównej roli w Lost Me wystąpiła niezastąpiona Anja Rubik.

Kombi – Black and White
reż. Juliusz Machulski

Teledysk powstał w 1985 roku, a główne role zagrali Jacek Chmielnik i Karolina Wajda. Dynamiczne video do Black and White to niejedyna współpraca zespołu Kombi z Juliuszem Machulski. Znany polski reżyser, twórca kultowych na ojczystym podwórku filmów, zrealizował dla zespołu również teledysk do piosenki Nasze randez-vous.

Natalia Nykiel – Volcano
reż. Taduesz Śliwa

Choć na swoim koncie ma dopiero bardzo dobrych (Nie)znajomych, będących remakem włoskiego hitu Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie, nie mogłem go pominąć wśród polskich akcentów. Nie tylko dlatego, że na swoim koncie ma teledyski m.in. Dawida Podsiadło, Agnieszki Chylińskiej, O.S.T.R. czy Męskiego Grania. To on stoi za reżyserią ognistego Volcano z ostatniego ORIGO EP Natalii Nykiel, w którym są wybuchy, energia i duuużo mocy. Spalone dom i samochód, strażacy, specjaliści od efektów specjalnych i ekipa filmowa licząca sto osób. A kiedy wjeżdża dynamiczny montaż pod koniec to już w ogóle jest petarda. To podobno najdroższy teledysk Universal Music Polska! Dorzucę do tego jeszcze nominację do Berlin Music Video Awards i odeślę Was do oglądania. A tak na marginesie, to Natalia Nykiel w ogóle ma szczęście do udanych videoclipów!

Dawid Podsiadło – Małomiasteczkowy
reż. Tomasz Bagiński

Dawid Podsiadło to przebój za przebojem. Zaś jego albumy to diament za diamentem. Małomiasteczkowy zwiastował trzeci album artysty o tym samym tytule. Na potrzeby teledysku wyreżyserowanego przez Tomasza Bagińskiego (nominacja do Oscara za Katedrę, ale też BAFTA za Sztukę spadania – oba wyróżnienia w kategorii krótkometrażowej animacji), Dawid Podsiadło dołączył do profesjonalnej ekipy, zajmującej się przesadzaniem drzew ze specjalnej podwarszawskiej plantacji i zasadzaniem ich w centrum stolicy. Przeniesienie drzewa jest metaforą wykorzenienia – przeprowadzki i adaptacji do nowego miejsca.

Myslovitz – To nie był film
reż. Wojciech Smarzowski

W 1998 roku Wojciech Smarzowski jeszcze nie był tym reżyserem, którego znamy teraz, ale miał już na swoim koncie teledysk do To nie był film z repertuaru Myslovitz, wyróżniony Fryderykiem dla najlepszego teledysku. Wówczas już sam tekst utworu, bardzo chłodno opisujący popełnioną zbrodnię, wzbudzał wiele kontrowersji, a przez wielu odbiorców uznawany był za zbyt drastyczny. Niektóre stacje radiowe nawet usunęły go ze swoich playlist. Teledysk Smarzowskiego idealnie wpisał się w stylistykę i klimat utworu. 

]]>
https://technikolorowy.pl/teledyski-znanych-rezyserow/feed/ 0
„Dream Awake” Black Atlass | Marzenie na jawie https://technikolorowy.pl/dream-awake-black-atlass/ https://technikolorowy.pl/dream-awake-black-atlass/#respond Fri, 10 Apr 2020 17:15:21 +0000 https://technikolorowy.pl/?p=1375 Marzec przyniósł nowy album The Weeknd, kwiecień zaś trzecią płytę Black Atlass, którego ciężko nie zestawiać z gigantem na scenie r&b. Brzmienie, wokal, klimat – wiele podobieństw. Zresztą przy okazji premiery wcześniejszego Pain & Pleasure od Black Atlass, twierdziłem, że ten jest znacznie ciekawszy od swojego popularniejszego kolegi z branży. Czy album Dream Awake potwierdza tę tendencję?

The Weeknd zaliczył w tym roku bardzo dobry album – mający słabe momenty, którym brakuje brzmieniowej wyrazistości, ale jednocześnie pełen ciekawych dźwięków, nie mówiąc już o tych z nutą nostalgii za syntezatorami z lat 80. Te zresztą podobają mi się na After Hours najbardziej. Black Atlass dotychczas zwyciężał dla mnie z The Weeknd atmosferą swoich wydawnictw, które w dodatku były spójne i pozbawione momentów silenia się na komercyjny sukces. Z drugiej strony, dostrzegłem z czasem brzmieniowe zamknięcie, którego na Dream Awake od początku bardzo się obawiałem. Bo o ile wcześniejszy album był nieco inny od debiutu, tak single zapowiadające nową płytę Black Atlass nie wskazywały na to, że miałaby się zadziać tutaj jakaś rewolucja. Tej też nie ma, co w sumie w ogóle nie ujmuje nowemu albumowi Kanadyjczyka. Choć nieśmiało (i niechętnie) przyznam, że pod koniec Dream Awake zaczyna się nieco dłużyć.

Lubię bardzo teledysk do Lie To Me!

Całość brzmi naprawdę dobrze. Powtórzę, bez rewolucji, być może bez większej rewelacji, ale na poziomie, do którego Black Atlass zdążył nas przyzwyczaić. Co najważniejsze, udaje mu się na swoim trzecim albumie zbudować atmosferę, którą konsekwentnie utrzymuje do samego końca albumu. W zasadzie nie doświadczamy ani jednej nutki fałszu. Oczywiście są tutaj piosenki, które znacznie wybijają się ponad przeciętną. Wśród nich przoduje (już wspaniale zatytułowane) Sin City, które może pochwalić się bardzo intensywnym podkładem, od którego nie można się oderwać. Bardzo lubię też Do For Love, piosenkę promującą album, w refrenie której mój mózg rejestruje non stop As Long As You Love Me z repertuaru… Justina Biebera. Nieprzeciętnie brzmi następne Night After Night, ale też Show Me jakby ukradzione z soundtracku do 50 twarzy Greya, czy kolejne On Your Mind, w którym na moment Black Atlass delikatnie brzmieniowo oddala się od pozostałych utworów, pozostając jednocześnie w spójności. Szczerze nie przepadam za By My Side, duetem z Sonią, i ubolewam nad wyborem piosenki na singiel. Ale trochę rozumiem – to też najlżejszy utwór na Dream Awake.

Spośród dotychczasowych wydawnictw Black Atlass, do Dream Awake podchodzę zdecydowanie najchłodniej. A to dlatego, że moje doświadczenia z muzyką artysty pokazały, że jego płytami łatwo udawało mi się zachłysnąć, by też później szybko je porzucić. To spotkało zarówno debiutancki Haunted Paradise, jak i Pain & Pleasure, choć ten drugi od czasu do czasu wraca za sprawą tytułowego singla lub utworu Kinda Like It. Zastanawiam się zatem, ile piosenek z Dream Awake faktycznie ze mną zostanie na dłużej? Czas pokaże. A wracając jeszcze do pytania postawionego na początku… Nowy album Black Atlass potwierdza, że jest on artystą intrygującym i wartym śledzenia, ale tegoroczną potyczkę na płyty zdecydowanie wygrywa The Weeknd. Na Dream Awake jest dobrze, ale momentami trochę już nudnawo. Choć nie brakuje rewelacyjnych piosenek, brakuje nawet małego kroku naprzód.

]]>
https://technikolorowy.pl/dream-awake-black-atlass/feed/ 0
Młoda muzyka, której warto posłuchać #3 https://technikolorowy.pl/mloda-muzyka-3/ https://technikolorowy.pl/mloda-muzyka-3/#comments Sun, 05 Apr 2020 15:02:42 +0000 https://technikolorowy.pl/?p=1331 Pierwsza i druga odsłona młodej muzyki podzielona była na artystów zagranicznych i polskich. Trzecie zestawienie jest już międzynarodowe, a skoro kina zamknięte, koncerty odwołane, a ulubieni artyści przekładają premiery płyt, przyjrzyjmy się tym jeszcze nie do końca odkrytym młodym twórcom! A przygotujcie się na sporo niepowtarzalnych muzycznych wrażeń – mniej lub bardziej znanych!

MŁODA MUZYKA #1
MŁODA MUZYKA #2 PL

„młoda muzyka” – w rozumieniu tego cyklu artyści, którzy wciąż czekają na wydanie swojego debiutanckiego albumu.

Ola Wielgomas

W ramach projektu Kayaxu My Name Is New zaprezentowała dwa single – Na wzgórzach niepokoju oraz Zastyga – spośród których drugi doczekał się estetycznego teledysku, nawiązującego do malarstwa Edwarda Hoopera. Ola Wielgomas określana jest jako jedna z najciekawszych postaci młodej polskiej sceny muzycznej. Nie można jej odmówić oryginalnego wizerunku, ale też ciekawego alternatywnego brzmienia. Rok 2020 przyniósł znakomity utwór Luna, który otwiera nowy rozdział w muzycznej ścieżce artystki. Produkcją zajął się niezastąpiony Michał Fox Król, a za niesamowity teledysk do singla odpowiada Papaya Films. Jestem oczarowany!

Dotter

Jej pseudonim po szwedzku oznacza „córkę”, ponieważ określa siebie jako „córkę Matki Ziemi”. Wśród muzycznych inspiracji wymienia Jefferson Airplane, Joni Mitchell, First Aid Kit oraz Florence and the Machine. Na szwedzkiej scenie aktywna jest od 2014 roku, wydając systematycznie kolejne single. Wciąż jeszcze czekamy jednak na jej pierwsze wydawnictwo. Dotter świetnie znana jest eurowizyjnym fanom, ponieważ dwukrotnie brała udział w Melodifestivalen, w tym roku, z piosenką Bulletproof, przegrywając ze zwycięskim trio The Mamas jednym punktem. Zasłuchuję się również w Cry, Rebellion oraz I Do. Jakościowy szwedzki pop z nutką indie!

Jakub Dąbrowski

W ostatniej edycji The Voice of Poland oczarował trenerów swoją wyjątkową barwą, ale też poruszającą wrażliwością, ostatecznie pod skrzydłami Michała Szpaka docierając do półfinału programu. W zeszłym miesiącu zaprezentował pierwszy singiel Bezchmurne równania, który zapowiada jego debiutancki album Inklinacja. Delikatne, melancholijne brzmienie, świetny tekst, ale też wizerunkowa wyrazistość. Do tego bezbłędny filmowy obrazek. Gdybym miał wybierać swojego ulubieńca w trzeciej odsłonie młodej muzyki, wybrałbym Jakuba Dąbrowskiego i jego singiel.

LUME

Pochodząca z Wielkiej Brytanii LUME już w zeszłym roku skradła moją muzyczną atencję, a jej Something Sweeter było jedną z najbardziej magnetycznych piosenek, jakie miałem wówczas przyjemność usłyszeć (35. miejsce wśród najlepszych piosenek 2019 roku). Na Twitterze podpisuje się jako „First Lady of sad bops”, co już brzmi wystarczająco intrygująco. Na swoim koncie ma dwie EP-ki, a 2020 rok przyniósł jak na razie Swim Good, który jest efektem udziału w projekcie „Covers”. Koniecznie sprawdźcie!

palmy

Na facebookowej stronie w rubryczce gatunek widnieje „nostalgic rock”. Później w metryczce czytamy, że palmy „to zaproszenie do wspólnej podróży po dźwiękach, które nie wpisują się w sztywno określone gatunkowe ramy indie rocka”. Wrocławski zespół zaprezentował dotychczas dwa single, które zapowiadają ich debiutancką EP-kę – dwa muzyczne cudeńka: nie ma za co oraz stare wieżowce, dzięki którym odkryłem w marcu ich muzykę. Nostalgiczne, nieco melancholijne brzmienie i bardzo przyjemny wokal. Mam nadzieję, że wkrótce będzie o nich głośno! „Palmy z Wami”.

S+C+A+R+R

Szybko przeskakuję do muzyki elektronicznej i kieruję Wasz wzrok w stronę Francji oraz artysty ukrywającego się pod pseudonimem S+C+A+R+R. Według tego, co podpowiada mi skromnie translator (francuski jednak nie jest moją najmocniejszą stroną), S+C+A+R+R to historia człowieka, który żył z dala od świata. Było tak, dopóki nie wysłał demo do Dana Levy’ego, założyciela The Dø, który jest też producentem tego projektu. Marzec przyniósł hipnotyczny utwór The Rest of My Days, któremu towarzyszy taneczny teledysk, nominowany zresztą do Berlin Music Video Awards. Ten, kto nie potańczyłby do tej piosenki, niech pierwszy rzuci kamieniem.

Dawid Grzelak

Pozostajemy przy muzyce elektronicznej, może nieco mniej tanecznej, i przenosimy się na polskie podwórko. Dawid Grzelak to młody artysta wizualny (fotografował AURORĘ czy MØ, współpracował z Zachętą), wokalista, kompozytor i autor tekstów, który w marcu tego roku zaprezentował swoją debiutancką EP-kę Rok od wydarzeń w Londynie. Znalazło się na niej pięć utworów. Przy autorskim materiale współpracował z duetem Kacperczyk oraz Andrzejem Izdebskim, który stoi chociażby za debiutanckim Morzem Ralpha Kaminskiego. A jeżeli o Ralphie mowa, Dawid Grzelak grał jako support na jego trasie Młodość. Z EP-ki najbardziej polubiłem świetnie napisaną trip hopową Mgłę, ale też rewelacyjny Zasięg, będący drugim singlem zapowiadającym wydawnictwo.

YEBBA

YEBBA to amerykańska wokalistka, mająca już na koncie nagrodę Grammy. Choć dotychczas wydała dwa solowe single, znana jest szerszej publiczności ze współpracy z innymi artystami, wśród których pojawiają się Ed Sheeran, Mark Ronson czy Rudimental. Moją ulubioną współpracą Amerykanki jest jednak ta z Samem Smithem, z którym wspólnie stworzyła niesamowite No Peace, goszczące na trackliście jego drugiego albumu. Posłuchajcie też koniecznie jej solowych dokonań, bo to wokalistka z niezwykłą wrażliwością.

HEIMA

W lipcu ubiegłego roku zaprezentowali debiutancki singiel Milion Głupich Min, który doczekał się wyjątkowej animacji autorstwa Kamili Dereń. HEIMA to łódzki zespół, który przykuwa uwagę nie tylko pięknym, delikatnym głosem Olgi Stolarek, ale też klimatycznym brzmieniem, w którym słyszymy nastrojowe gitary czy trąbkę, nadającą całości nutkę wyjątkowości. Czekam na kolejne single zespołu, bo ten debiutancki brzmi bardzo obiecująco!

Roxen

Eurowizja pojawia się w tym zestawieniu po raz drugi. Tym razem przeniesiemy się jednak do Rumunii, w której działa Larisa Roxana Giurgiu, ukrywająca się pod pseudonimem Roxen. Konkurs Piosenki został odwołany z powodu pandemii, ale jej muzyka została ze mną mimo wszystko, mocno wyróżniając się na tle pozostałych uczestników. W Rotterdamie miała wystąpić z nowoczesną, fantastyczną balladą Alcohol You, ale ja zakochałem się w bangerowym Cherry Red z pogranicza deep house oraz popu. Na Eurowizji wystąpi za rok z inną piosenką, ale bardziej niż przyszłoroczny występ, ciekawi mnie kierunek, w którym podąży młoda artystka, bo jak na razie prezentuje świetnie wyprodukowany pop na światowym poziomie.

JESTEM TEŻ CIEKAWY, JAKICH PRZEDSTAWICIELI MŁODEJ MUZYKI WY SŁUCHACIE. PODZIELCIE SIĘ NIMI KONIECZNIE W KOMENTARZACH!

foto: zdjęcia z kont na Instagramie artystów

]]>
https://technikolorowy.pl/mloda-muzyka-3/feed/ 3
„Czerwony SUV” Stach Bukowski | Saint-Tropez na Mazurach https://technikolorowy.pl/czerwony-suv-stach-bukowski/ https://technikolorowy.pl/czerwony-suv-stach-bukowski/#respond Fri, 03 Apr 2020 17:30:19 +0000 https://technikolorowy.pl/?p=1319 Na żaden debiutancki album na polskiej scenie muzycznej nie czekałem w tym roku tak bardzo, jak właśnie na pierwszą płytę energicznego trio Stach Bukowski. Podjechał po nas Czerwony SUV, a jego właściciele zapraszają nas w podróż przez rock’n’rollowe dźwięki. Wsiadamy i ruszamy, kołysząc głową w rytm.

Kiedy myślę o zespole Stach Bukowski, za każdym razem pierwszymi określeniami przychodzącymi mi do głowy są beztroska i młodzieńczość. W tych kategoriach pisałem o trójce muzyków zarówno w kontekście młodej muzyki, jak i najlepszych piosenek ubiegłego roku, wśród których pojawił się ich debiutancki singiel Lew. Moje skojarzenia nie zmienią się też za sprawą płyty Czerwony SUV, która pełna jest kolorów (nie mówiąc już o wersji fizycznej albumu), dobrej zabawy, ale też energii, którą nie sposób się nie zarazić. Jest tam również mnóstwo słońca/ lata. I choć tytuł jednego z utworów wyrzuca nas myślami wprost do francuskiego Saint Tropez, osobiście bardziej pomyślałem o gorącym dniu nad którymś mazurskim jeziorem. Najlepiej nieco odosobnionym, z wieczornym ogniskiem, paczką znajomych, gdzie Czerwony SUV mógłby być soundtrackiem. Dodajmy – soundtrackiem idealnym. O tak, żywe Saint-Tropez na Mazurach… Wyrzućmy tylko z tej wizji komary i będzie wspaniale!

Te Mazury to by się w sumie zgadzały, bo Stach Bukowski to olsztyński zespół. Już wiem dlaczego, to właśnie tam pojechałem „czerwonym SUVem”.

Najbardziej wypatrywany przeze mnie debiut tego roku bez wątpienia spełnia oczekiwania, a Stach Bukowski dostarcza tego, czego mogliśmy się spodziewać po piosenkach promujących wydawnictwo – od porażającego energią Lwa, do którego spośród singli wciąż wracam najczęściej, przez mocniejsze Pif-Paf, po spokojniejszy Los, niezmiennie zachwycający gitarową solówką. Ten ostatni jest jednym z nielicznych momentów odpoczynku od dynamicznego rockowego brzmienia. Inna chwilą wytchnienia jest znakomicie napisany Ostatni raz, w którym najprościej w świecie zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Obok niego postawiłbym nieco mocniejsze Chore sny z genialnym refrenem. W kontraście do nich mamy tytułowego Czerwonego SUVa, który jest energicznym uderzeniem na samo otwarcie albumu, a jego gitarowe intro jest elektryzujące. Podobnie jest z trzecim Jesteś jak, które byłoby jedyną piosenką, której przy wieczornym ognisku na Mazurach bym nie puścił. To zdecydowanie piosenka na dzień następny.

Przypomniały mi się właśnie filmiki z LEGO na instatory sprzed premiery płyty. To było bardzo urocze i liczę po cichu na kontynuacje. W ogóle instastory zespołu to jest coś, co warto obserwować!

Stach Bukowski zalicza też na swoim debiucie ciekawe współprace, spośród których najciekawszy jest ten z Kwiatem Jabłoni. Duet (a już w szczególności jego połówka – Kasia) nieśmiało kradnie Stanisławowi jego własną Noc, nadając jej wokalnej zadziorności. Bardzo dobrze brzmi też rozpoczynające się spokojnie Na pewno, nagrane z Dawidem Mędrzakiem, wokalistą zespołu Sonbird. Na zakończenie, Stach Bukowski mówi nam „do zobaczenia, na razie”, ale czas muzycznego rozstania w tym przypadku nie będzie długi. Szczególnie, że jeżeli nie słuchamy Czerwonego SUVa na ciągłym „ripicie”, to na pewno szybko i chętnie do niego wracamy. To bardzo przebojowy album, który oprócz nienagannych muzycznych wrażeń, dostarcza też mnóstwo przyjemności.

foto: mtj.pl

]]>
https://technikolorowy.pl/czerwony-suv-stach-bukowski/feed/ 0
„Future Nostalgia” Dua Lipa | W rytmie disco https://technikolorowy.pl/future-nostalgia-dua-lipa/ https://technikolorowy.pl/future-nostalgia-dua-lipa/#respond Tue, 31 Mar 2020 16:45:43 +0000 https://technikolorowy.pl/?p=1301 Od kiedy Dua Lipa pojawiła się na popowej scenie muzycznej, w jej karierze wydarzyło się sporo. Wydała ciepło przyjęty debiut, zaliczyła trzy duże przeboje, a potem podjęła się współprac, które miały bezpośredni wpływ na to, co zaprezentowała na płycie numer dwa. Krytycy są praktycznie jednogłośni – Future Nostalgia to czołowy kandydat do tytułu popowego albumu roku.

Mogła nagrać album podobny do tego debiutanckiego, zaliczyć następne przeboje na miarę New Rules, którego swego czasu słuchał cały świat, i święcić kolejne sukcesy. Wybrała zwrot ku disco, który okazał się kluczem do sukcesu. Tak, w ogóle nie zamierzam wychylać się z zachwytów. Future Nostalgia to jakieś trzydzieści lat muzyki disco zamknięte na jednym, bardzo spójnym albumie, z którego wylewają się taneczne przeboje, budzące najróżniejsze skojarzenia. Nie spodziewajcie jednak podstarzałych dźwięków – w końcu nostalgia artystki jest jak najbardziej future, a choć Dua Lipa czerpie całymi garściami z przeszłości, jest nowoczesna i niezwykle pewna siebie. Zapomnijcie o koncertowych nagraniach z niefortunnymi tańcami artystki.

Występem na MTV European Music Awards zamknęła wszystkim usta. Mi też.

Wszystko zaczęło się od znakomitego Don’t Start Now, które zdominowało końcówkę ubiegłego roku, wdrapując się na szóste miejsce najlepszych piosenek 2019 roku. Dua Lipa w nową muzyczną erę wjechała z impetem, pokazując pazur, seksapil, ale też przebojowość, którą – oprócz disco – wybrałbym na cechę charakterystyczną jej nowego albumu. Złudzeń nie pozostawiły też kolejne tytułowe Future Nostalgia, kapitalne Physical oraz wypuszczone dzień przed premierą płyty Break My Heart. Przebój za przebojem, niepoprawny taniec za niepoprawnym tańcem, a wciąż pełen muzyczny koloryt. Bo choć Dua Lipa nieustannie kręci się tutaj wokół dyskotekowej srebrnej kuli, retro czterokołowych wrotek i disco, muzycznie dzieje się wbrew pozorom naprawdę dużo.

Dua Lipa zawsze miała szczęście do dobrych teledysków. Uwielbiam Blow Your Mind, które wygląda niczym kampania reklamowa jakiejś drogiej marki ubraniowej, zachwycam się za każdym razem New Rules, które niesamowicie portretuje #girlpower, ale też IDGAF – za stylistykę i walkę dwóch kobiet zamkniętych w jednej. Ale to co się wydarzyło przy okazji clipów do Physical i Break My Heart przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Przepych, realizacja, montaż i ona – wszystko wspaniałe!

Future Nostalgia, czyli pobawmy się trochę w skojarzenia. Kiedy w znakomitym, najbardziej retro Love Again Dua Lipa śpiewa „touch me”, aż chce się krzyknąć jak Samantha Fox „touch me, I want to feel your body”. W niebezpiecznie tanecznym Hallucinate słyszę znowu Kylie Minogue, choć moim pierwszym skojarzeniem była Edyta Górniak i jej międzynarodowe Impossible. Tak patriotycznie. Na mojego ulubieńca szybko wyrosło jednak Pretty Please, w którym gitara basowa pięknie łączy się z syntezatorami. A ten refren, z intensywnym bitem i zmysłowym głosem artystki, jest bezbłędny. Hitem dyskotek w latach 80. mogłoby być porywające do tańca Levitating, zaś Good In Bed królowałoby w rozgłośniach radiowych na początku tego wieku. Bąbelek pękający w refrenie jest przecudowny. Podobnie w czasie do Good In Bed umiejscowiłbym też Cool, którego nie powstydziłaby się Charli XCX, która w końcu chciałaby „back to 1999”. Zakończenie Future Nostalgii to ballada, w której Dua Lipa wymownie śpiewa, że „boys will be boys, but girls will be women”. Bo generalnie na tym albumie są chłopcy, miłostki, złamane serduszka, ale też dużo silnej kobiecości.

Czy Future Nostalgia ma słabe momenty? Na upartego powiedziałbym, że byłoby to Cool, w które Dua Lipa mam wrażenie włożyła najwidoczniej za mało nostalgii. Czy cokolwiek to zmienia? Nie. Future Nostalgia jest w popowym światku muzycznym zupełnie wyjątkowa. Chce się jej słuchać, chce się do niej wracać, chce się przy niej tańczyć. I do tego doskonale brzmi. Na miejscu Lady Gagi miałbym pewne obawy, czy aby jej nowy taneczny album zaskarbi sobie aż taką uwagę, szczególnie, że Stupid Love brzmi jak fajny, choć nieco odgrzewany kotlet rodem z Born This Way.

]]>
https://technikolorowy.pl/future-nostalgia-dua-lipa/feed/ 0
„Nic nie ginie” | Komedia na smutno https://technikolorowy.pl/nic-nie-ginie/ https://technikolorowy.pl/nic-nie-ginie/#respond Fri, 27 Mar 2020 17:26:45 +0000 https://technikolorowy.pl/?p=1286 Dzisiaj do polskich kin miał trafić debiutancki film Kaliny Alabrudzińskiej Nic nie ginie. Koronawirus niestety skutecznie krzyżuje kinowe plany dystrybutorów. A szkoda, bo na ten film w repertuarze czekałem wyjątkowo mocno. Bowiem na polskim podwórku jest to kolejny powiew świeżości, którym nie sposób się nie zachłysnąć.

Klaudia, osaczona przez krytyczną matkę, obsesyjnie niesie pomoc innym. Przemek wielbi Polskę i nienawidzi głupich ludzi. Czyli wszystkich. Donatello kocha żółwie błotne, Aktor – tylko siebie. Maja żyje i chilluje jak Netflix przykazał. Wszyscy biorą udział w terapeutycznym turnusie pod troskliwym okiem Remka. I tworzą najsmutniejszą komedię roku. (opis producenta)

W wywiadach, Kalina Alabrudzińska określa Nic nie ginie jako przedstawiciela smutnej komedii, nowego gatunku filmowego. Nie ma chyba lepszego podsumowania jej debiutanckiego filmu, opowiadającego o młodych ludziach w sposób słodko-gorzki. Bohaterowie radzą sobie raz lepiej, raz trochę gorzej ze światem codziennym – z emocjami, otaczającymi ich ludźmi, własnymi myślami, ale też z samymi sobą. Każdy z nich otrzymuję ekranową chwilę na prezentację kwintesencji swojego życia; wyciętej sytuacji, która definiuje miejsce, w jakim obecnie dana jednostka się znajduje. Potrzeba atencji, nieumiejętność stworzenia relacji z drugim człowiekiem, kreacyjność, życiowy bezsens… Młodzi ludzie u Alabrudzińskiej są samotni, a ich wyobcowanie reżyserka ubiera w bardzo delikatny, niemal muskający nas humor. Ostatecznie sporo się uśmiechałem, z dobre dwa czy trzy razy porządnie zabrechtałem (pamiętajcie: nie przytulamy, kiedy wszy mamy!), ale koniec końców nie było się z czego śmiać. My, młodzi ludzie, trochę tacy jesteśmy – mniej lub bardziej zagubieni. 70-minutowa, pełna uśmiechu ze łzami w oczach, (nie)przyjemna diagnoza nas.

Na swojej ostatniej płycie Gaja Hornby, Margaret w tytułowej piosence śpiewa, że ma 27 lat i się kręci. Mam wrażenie, że nie tylko ona. Zawsze jak myślę o sobie, o niektórych moich znajomych, trochę mam wrażenie, że my wszyscy się tak kręcimy. Z kąta w kąt. Coś tam chcemy, coś tam spieprzymy. Yaas.

Zastanawia mnie bardzo mocno znaczenie tytułu. Nic nie ginie – na myśl od razu przychodzi mi powrót do przeszłości, który pojawia się non stop w rozmowach terapeutycznych, również tych filmowych. Opowiadanie o dzieciństwie, rozmowy o relacjach i naszych emocjach. Trochę tak, jakby przeszłość w nas nie ginęła, ponieważ to, co doświadczymy, co czujemy, ma bezpośredni wpływ na nasze kształtowanie. Na to, kim jesteśmy. W przyrodzie nic nie ginie, ale w nas też nie. A potem słyszymy „weź się w garść”. Zresztą coś podobnego mówi filmowa Krystyna, gdy przejmuje pałeczkę prowadzenia spotkania od terapeuty (rewelacyjny Dobromir Dymecki). I w sumie ma rację. Tylko jak?

Lubię też to, co z Nic nie ginie można zrobić po seansie, a mianowicie dołączyć do tego terapeutycznego kółka, dostawić sobie krzesełko, i zastanowić się, kim się było kiedyś, kilka lat temu, jaką się przeszło drogę, i kim się jest teraz.

Nic nie ginie, to kolejny film dyplomowy łódzkiej filmówki, po fenomenalnym Monumencie Jagody Szelc, intrygujący świeżością, sposobem opowiadania, ale też rolami młodych aktorów. Mam oczywiście swoje ulubione występy oraz epizody, chociaż każdy z pojawiających się w filmie jest przynajmniej dobry! Po pierwsze, niosąca wszystkim pomoc Klaudia oraz występująca w tej roli rewelacyjna Zuzanna Puławska. Po drugie, łaknący uwagi aktor oraz świetny Piotr Pacek. Aktor filmowy, ale też życiowy, a życiowe aktorstwo jest w tym wątku zdecydowanie najciekawsze. Po trzecie, Maja (w tej roli charyzmatyczna Wiktoria Filus) oraz jej nietypowe spotkanie. Ponownie śmiech przez łzy. Czwartym ulubionym bohaterem jest żółw Krzysio, który jak typowy żółw idzie gdzie indziej, niż chcesz, żeby poszedł.

Jestem totalnie zachwycony. To kino trafiające w punkt. Delikatne i dosadne. Wydaje mi się też, że przystępne dla widza. Urocze i jednocześnie naprawdę gorzkie, szczególnie po seansie. Mój ubiegłoroczny ulubieniec z Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni (gdzie zdecydowanie zasługiwał na udział w Konkursie Głównym), którego po przedpremierowym re-watchu lubię jeszcze bardziej. Kameralne, trafiające do serducha, ładnie zrealizowane debiutanckie kino. Wspaniałości, których na polskim podwórku w zeszłym roku nie mieliśmy zbyt wiele. Zobaczymy, jak będzie w 2020. Zacieram rączki też na netflixowy serial komediowy Sexify, przy którym Kalina Alabrudzińska będzie współpracować z Piotrem Domalewskim, który prawie trzy lata temu debiutował genialną Cichą nocą. Co powstanie z takiego połączenia?

]]>
https://technikolorowy.pl/nic-nie-ginie/feed/ 0
„IDeal” Rosalie. | Album (niemal?) idealny https://technikolorowy.pl/ideal-rosalie/ https://technikolorowy.pl/ideal-rosalie/#comments Wed, 25 Mar 2020 18:39:38 +0000 https://technikolorowy.pl/?p=1273 Jej debiutancki album Flashback był jedną z najświeższych rzeczy, jakie przed dwoma laty usłyszeliśmy w Polsce. Daleko było mi do zachwytów słuchaczy, choć znalazłem tam brzmienia, dzięki którym Rosalie. stała się (również dla mnie) postacią wyjątkową na polskiej scenie. Zmieniła wytwórnię i powróciła z drugim albumem IDeal, którym po raz kolejny udowodniła, że połączenie r&b, elektroniki i hip-hopu może brzmieć w Polsce dobrze. Choć to mało powiedziane!

Doświadczenia na najnowszy materiał zbierała podczas trasy promującej Flashback. W międzyczasie wystąpiła gościnnie w kilku piosenkach. Najlepiej wspominam świetne Sanatorium z ostatniej płyty Taco, w którym pojawił się dodatkowo Dawid Podsiadło, ale też kapitalny duet z Ten Typ Mes Bez zmian. Koncerty, współprace, sukcesy i porażki. Efekt? IDeal – album (niemal?) idealny. „Zależało mi na dobrej zabawie, luzie i pokonywaniu własnych barier” – mówiła artystka. Już pierwsze świetne Spływa pokazuje, że Rosalie. ponownie stawia na brzmienie nowoczesne, choć mam wrażenie, że nie aż tak nostalgiczne, jednocześnie pozwalając sobie na więcej swobody. „Spływa to po mnie” śpiewa i zaprasza nas do mniej lub bardziej nieśmiałego bujania się w rytm modnych muzycznych dobroci ukrytych na trackliście. „There’s no turning back”, ale kto nie chciałby iść dalej, gdy otwarcie albumu jest tak obiecujące?

Rosalie. zgromadziła na swoim albumie świetnych producentów. Najbardziej moją uwagę przykuła obecność Chloe Martini, z którą artystka współpracowała przy świetnym Holding Back, zdecydowanie najlepszym na debiutanckim Flashback. Tym razem wspólnie stworzyły taneczne Najbliżej, ale też jedyny anglojęzyczny utwór na płycie, który jednocześnie jest utworem tytułowym. To co się dzieje w jego zakończeniu to złoto. Najlepsze z nich jest jednak Chodź Chodź Chodź, muzycznie najbardziej wyraziste, świetnie napisane, ale też zaskakujące nawijką otwierającą pierwszą zwrotkę. Bardzo podoba mi się, jak Rosalie. bawi się na tym albumie angielskim. Wrzuca go gdzieniegdzie, nie wprowadzając jednocześnie ani nuty sztuczności czy fałszu. To jedynie dodatkowy, bardzo cenny smaczek na IDeal. O tytuł najlepszego utworu na albumie Chodź Chodź Chodź walczy z singlem Ciemność, przy którym artystka współpracowała z schafterem. Nie ma drugiej takiej piosenki pośród jej dotychczasowych dokonań, która aż tak budowałaby atmosferę. Mała perełka trwająca niecałe dwie i pół minuty. Tylko tyle i aż tyle. Świetnie brzmi też Zanim pójdę we współpracy z Ment XXL, w którego bicie (ale też tekście) zupełnie się przepada.

Też przy winie nie zauważam jak zapada ciemność…

A jeżeli o singlach mowa, zaraz za Ciemnością postawiłbym Nie mów, które doczekało się znakomitego teledysku w reżyserii Kuby Bujasa i Krzysztofa Kosza. IDeal odczarowało mi też Chmury oraz bardzo kameralny Moment, na które – znając wcześniejsze dokonania Rosalie. – nie byłem przygotowany. Mam tutaj na myśli to, że spodziewając się nowego materiału artystki, zupełnie nie brałem pod uwagę takiego brzmienia, które niby dużo czerpie z debiutu, ale jednocześnie jest w nim coś innego. To właśnie chyba ta lekkość. Mała zmiana pokazuje też, że Rosalie. rozwija się jako artystka, a rozwój doceniam bardzo! Singlowe Chmury są w dodatku ciekawym przykładem „radio‑friendly twarzy artystki”. Dorzuciłbym do nich też wcześniej wspominane Najbliżej czy zamykające całość Zapomniałam jak. To inne wydanie Rosalie., w którym artystka w ogóle nie traci swojej wrażliwości czy charyzmy, a to się ceni.

Nic nie jest tutaj wykalkulowane. Nic też nie wydaje się skrojone na miarę. Jednocześnie IDeal jest albumem bezbłędnym, przez który się płynie. Różnorodnym i zarazem spójnym. Ciekawym. I mógłbym się tak dalej nad nim rozpływać… Życzę któremukolwiek polskiemu artyście wydania w tym roku albumu lepszego od IDeal, ale myślę, że ze stworzeniem takowego może być niemały problem. Czuję w kościach, że na polskiej scenie muzycznej nie usłyszymy w 2020 niczego lepszego. Wow!

A nawet 9,5. A jak dotrwamy w tak rewelacyjnych muzycznych stosunkach do rocznych podsumowań, to podwyższę na 10. Tak bardzo jestem zachwycony.

]]>
https://technikolorowy.pl/ideal-rosalie/feed/ 2
„W lesie dziś nie zaśnie nikt” | Slasherowa beka https://technikolorowy.pl/w-lesie-dzis-nie-zasnie-nikt/ https://technikolorowy.pl/w-lesie-dzis-nie-zasnie-nikt/#respond Sun, 22 Mar 2020 14:34:31 +0000 https://technikolorowy.pl/?p=1265 It’s corona time* – kina zamknięte, premiery odwołane albo przełożone, widzowie (mam nadzieję) grzecznie siedzą w swoich domach. W piątek trzynastego mieliśmy obejrzeć pierwszy polski slasher. Nie obejrzeliśmy. Dostaliśmy go tydzień później jako pierwszy polski film spod znaku „Netflix przedstawia”. Czy W lesie dziś nie zaśnie nikt to rzecz dobra, czy może filmowa siara?

Akcja filmu rozpoczyna się dość niewinnie – grupa nastolatków uzależnionych od technologii trafia na… obóz offline. Wspólna wędrówka po lasach bez dostępu do smartfonów nie zakończy się jednak tak, jak zaplanowali to organizatorzy. Będą musieli zawalczyć o prawdziwe życie z czymś, czego nie widzieli nawet w najciemniejszych zakamarkach internetu. W obliczu czyhającego w lesie śmiertelnego niebezpieczeństwa odkryją, czym jest prawdziwa przyjaźń, miłość i poświęcenie. Czy wyjdą z tego cało, czy w krwistych kawałeczkach? (opis dystrybutora)

Tego arcytrudnego i (jakby nie patrzeć nowatorskiego) projektu podjął się Bartosz M. Kowalski, przed czterema laty debiutujący Placem zabaw, który spotkał się z bardzo różnym przyjęciem przez widownię. Osobiście tego filmu nie cierpię. Niby jest baczną obserwacją młodych ludzi, ich mniej lub bardziej świadomego okrucieństwa względem rówieśnika (mam tu na myśli przede wszystkim niezłą pierwszą część), a z drugiej strony ani nie mówi niczego nowego, ani nie uzasadnia finałowej przemocy, która sprawiła, że nie byłem w stanie Placu zabaw przyjąć. Pamiętam ostentacyjnie wychodzących widzów na zakończeniu filmu podczas Festiwalu w Gdyni. Jedno trzeba jednak Kowalskiemu przyznać – Plac zabaw uraczyłem na filmwebie „dwójką”, ale jednocześnie bardzo dobrze go zapamiętałem, więc być może faktycznie cel został osiągnięty. Ze slasherem W lesie dziś nie zaśnie nikt jest podobnie, tyle że ocena będzie już diametralnie inna. Bartosz M. Kowalski ponownie dzieli widzów, ale czuć tutaj kinofilskie zapędy i frajdę z tworzenia filmu, która podczas oglądania się udziela. Bowiem powiadam Wam, że na W lesie dziś nie zaśnie nikt bawiłem się doskonale.

Unikam i będę unikał w przypadku tego filmu określenia „horror”, bo gdy ludzie słyszą „horror”, to chcą się bać, chcą się wzdrygać, chcą podskakiwać ze strachu. A w slasherach nie o to chodzi. Więc jeżeli ktoś, oglądając W lesie nie zaśnie nikt, będzie chciał zobaczyć krwisty horror, no to sorry. Nie zobaczy.

Znacie te wszystkie slashery-klasyki? Mój ulubiony Halloween, popularny Koszmar z ulicy wiązów czy Teksańską Masakrę: Piłą mechaniczną? Jeżeli znacie, to W lesie dziś nie zaśnie nikt w ogóle Was nie zaskoczy. A nawet jeśli nie znacie, to najprawdopodobniej też Was nie zaskoczy. To bardzo klasyczny film – ponownie historia grupki młodych ludzi w odosobnieniu, z bardzo zwykłymi i dobrze znanymi w gatunku zwrotami akcji, podszyta humorem, z niespecjalnymi efektami specjalnymi, odrażającymi mordercami i stylizacją (nie wiem, na ile świadomą, ale wydaje mi się, że bardzo świadomą) na kino klasy B. Każde z tych klasycznych rozwiązań jest na swój sposób urocze, jednocześnie wpływając na to, że W lesie dziś nie zaśnie nikt nie jest wcale tak na serio serio. Czuje się tam zdystansowanie, puszczane oczko, niewykluczające napięcia, kiedy myślami faktycznie utkniemy z bohaterami w bezkresnym lesie. Dobrze się to ogląda, tak po prostu. Jeżeli ktoś podejdzie do tego filmu z serduszkiem na dłoni, otwartym na klasyczny slasher, będzie odhaczał kolejne punkty/ofiary typowego przedstawiciela gatunku, które zresztą wymienia filmowy Julek. Z każdym odhaczeniem wyczuwałem coraz większe spełnienie i było to super uczucie. Ponadto, doceniam reżyserski ruch w nieodkryte jeszcze pole na gruncie polskiego kina. Kiedyś ktoś próbował, powstała Pora mroku, ale no zapomnijmy, że to się w ogóle wydarzyło.

Zaskakująco dobrze radzą sobie też młodzi aktorzy, o których castingowe wybory mogliśmy mieć niemałe obawy. Największym zaskoczeniem jest chyba Julia Wieniawa, która w roli straumatyzowanej, zamkniętej w sobie Zosi, radzi sobie naprawdę dobrze. A już szczególnie fajnie wypada w duecie z filmowym Julkiem, czyli Michałem Lupą, który jest tutaj skarbnicą humoru. Zupełnie się z tą postacią utożsamiam. To byłbym totalnie ja w takiej sytuacji, także nikomu nie życzę przeżywania slashera wraz ze mną. Również warto wspomnieć o pozostałej trójce z obozowej grupy – Wiktorii Gąsiewskiej, Sebastianie Deli oraz Stanisławie Cywce, którzy wypadają nieźle, są przekonujący i autentyczni, a do tego w zasadzie ograniczają się ich postaci. Świetne są za to skromne występy popularnych twarzy polskiego kina – Wojciecha Mecwaldowskiego, Gabrieli Muskały, Mirosława Zbrojewicza czy Piotra Cyrwusa. Aktorsko tutaj gra!

No właśnie, jeszcze ten humor, który sprawia, że W lesie dziś nie zaśnie nikt niby jest slasherem (całkiem trzymającym w napięciu, serio!), ale jest też dobrą beką. Pani Profesor Aniela czy „Julek, ale Ty umiesz biegać?” to tylko niektóre złotka pochodzące z tego filmu. Powtórzę się: BAWIŁEM SIĘ DOSKONALE! I o tę zabawę w tym filmie chyba chodziło najbardziej. A czy Wy się będziecie bawić? Nie wiem. Oceny są skrajne, widzowie się zachwycają i jednocześnie kręcą nosem, podobnie z krytykami. Sprawdźcie sami, najwyżej rzucicie na filmwebie dwóją i zapomnicie. Albo zgubicie się w tej naprawdę dobrej rozrywce. Lubię to!

*zdecydowanie za dużo TikToka ostatnio…

foto: Next Film/Akson Studio

]]>
https://technikolorowy.pl/w-lesie-dzis-nie-zasnie-nikt/feed/ 0
ABC Xaviera Dolana, czyli Dolan w pigułce https://technikolorowy.pl/abc-xaviera-dolana/ https://technikolorowy.pl/abc-xaviera-dolana/#respond Fri, 20 Mar 2020 12:08:49 +0000 https://technikolorowy.pl/?p=1217 20 marca to dzień urodzin Xaviera Dolana – niegdyś dziecko światowego kina, jeden z największych młodych talentów, obecnie reżyser, który ma na swoim koncie dwa duże wyróżnienia w Cannes, wypracowaną renomę i rzeszę fanów na całym świecie. Dopiero przekroczył próg trzydziestki, a zdążył już zrealizować osiem filmów, które zachwycały, ale też dzieliły. Urodzinowo zamknijmy Xaviera Dolana w abecadłowej pigułce!

A jak Anne Dorval

Wystąpiła w pięciu jego dziełach, skutecznie wcielając się w filmowe matki. Najpierw zmiażdżyła kreacją Chantale w Zabiłem moją matkę, w której zagrała bardzo niejednoznaczną kobietę, która jest matką toksyczną, ale jednocześnie ciężko postawić ją w pozycji matki złej. Później zobaczyliśmy ją w nieco mniejszych rolach w Wyśnionych miłościach i Na zawsze Laurence, by ponownie zachwycić się jej występem w Mamie, gdzie tym razem wcieliła się w matkę, która stara się stworzyć swojemu nadpobudliwemu synowi jakkolwiek spokojne i rodzinne środowisko. Po pięciu latach od pamiętnej kreacji, Dorval zagrała również w Matthias i Maxime, gdzie na drugim planie ponownie zachwyciła. To aktorka, z którą Dolan współpracował dotychczas najczęściej. Wystąpili również wspólnie w filmie Cud z 2014 roku. Niestety, średnio udanym.

B jak Bang Bang

Jedna z najbardziej kultowych scen slow motion pośród wszystkich teledyskowych momentów z filmów Dolana. Wyśnione miłości, piękni, hipsterscy bohaterowie i Dalida ze swoim Bang Bang. Za tę piosenkę w dziele reżysera powinniśmy podobno podziękować Moni Chokri, wcielającej się w główną bohaterkę. W jednym z wywiadów Xavier miał wspomnieć, że to ona zainspirowała go do zamieszczenia tej piosenki w filmie, zmuszając go do wysłuchania jej, z myślą, że utwór ten będzie tam pasował. Wybrzmiał idealnie.

C jak Cannes

Jeżeli spodziewać się Xaviera Dolana na jakimś festiwalu, to przede wszystkim na Festiwalu w Cannes. Aż sześć spośród ośmiu filmów pokazywanych było w sekcjach konkursowych właśnie tam. Bo w ogóle Francja to uwielbia Dolana, a kiedy krytyka miażdży Xaviera, jury w Cannes przyznaje mu nagrodę (patrz: To tylko koniec świata).

D jak Dojrzewanie

Pod tym hasłem kryje się nie tylko tematyka filmów Dolana, gdzie często dojrzewanie, a nawet może bardziej kształtowanie się bohaterów, przebija się na pierwszy plan. Dojrzewanie to też proces samego Xaviera jako reżysera, który ciągle się rozwija, a każdy jego kolejny film nazywany jest najdojrzalszym w jego dorobku. Chociaż osobiście się z tym nie zgadzam. To też taki ty i taki ja, którzy dojrzewaliśmy, dorastaliśmy razem z nim. Osobiście zacząłem w gimnazjum i był to jeden z najciekawszych punktów tego okresu. W sumie, trochę dalej jest.

E jak Emocje

Niczego tak bardzo nie cenię w filmach Xaviera Dolana, jak właśnie emocji, które niekiedy niemal wylewają się z ekranu. Być może to kwestia poruszanych tematów przez reżysera, być może też emocjonalnej egzaltacji jego bohaterów, ich krzykliwości, w której doskonale odnajdują się aktorzy, ale też on sam. Szczególnie np. w Zabiłem moją matkę, gdzie najmocniejsze konfrontacje na linii matka i syn odbywają się za pomocą krzyku (właściwie chyba poza jedną). Oglądanie Dolana to często przeżywanie, ale też nie wszyscy ten świat i te historie przeżywać potrafią. Bo filmy Xaviera wbrew pozorom nie są dla każdego.

F jak Fortepian

Podczas Festiwalu w Cannes, Dolan powiedział, że Fortepian był jednym z najbardziej inspirujących go filmów. Podczas odbierania Nagrody Jury za film Mama z rąk Jane Campion powiedział, że jej dzieło to pierwszy film, który zdefiniował, kim tak naprawdę jest. Był impulsem, który sprawił, że zapragnął pisać filmy dla „pięknych kobiet z duszą, wolą i siłą”.

G jak Gej

Xavier Dolan powiedział otwarcie, że jest gejem. Motyw homoseksualizmu pojawia się również w jego filmach, a najmocniej wybrzmiewa przede wszystkim w poniekąd autobiograficznym Zabiłem moją matkę, ale też w Tomie czy To tylko koniec świata.

H jak Harry Potter

Choć Xavier bardziej pasowałby nam do tytułowego Harrego Pottera, w francuskojęzycznej wersji dubbingowej kultowej serii podkładał głos pod… Rona Weasleya. To jednak niejedyny akcent w życiu reżysera spod znaku najpopularniejszego czarodzieja. W 2015 roku Dolan wytatułował sobie na przedramieniu Dumbledore’a, któremu towarzyszy cytat „Of course it is happening inside your head, Harry, but why on earth should that mean that it is not real?”. Na drugim przedramieniu ma wytatuowany Dark Mark – symbol Voldemorta. Na pytanie dziennikarza vulture.com „when did you get it?”, odpowiedział: „When Voldemort recruited me!”.

I jak Indochine

Wszyscy widzieli wspaniały teledysk Dolana do przeboju Hello Adele, który w 2015 roku zaliczył rekord wyświetleń w ciągu doby. Przed współpracą z Brytyjką, Xavier zrealizował teledysk do piosenki College Boy francuskiej formacji rockowej Indochine, w którym w głównej roli wystąpił Antoine Olivier Pilon. To czarno‑białe dzieło, zrealizowane w formacie 1:1, przesycone brutalnością, pełne nawiązań, ale też wizualnej doskonałości. Jeden z najlepszych teledysków, jakie kiedykolwiek widziałem. College Boy zostało we Francji ocenzurowane.

J jak Jean Coutu

Zanim Xavier Dolan stał się filmową ikoną, kradł serca ludzi jako twarz kanadyjskiej sieci Jean Coutu. Czy jesteście gotowi na ten wielki zastrzyk xavierowego uroku i słodkości? Kilkuletni Xavierek w reklamach specjalnie dla Was razy trzy!

K jak Kamp

Estetyka kampu skupia się przede wszystkim wokół stylizacji – umiłowania tego, co powszechnie uznalibyśmy za nienaturalne, sztuczne, przesadzone. Przypisuje wartość rzeczom, które mogłyby zostać określone jako rzeczy utrzymane w złym guście. Kicz ten jest oczywiście zupełnie świadomy i zamierzony, niekiedy wpływając na ironiczny charakter danego przedstawienia. Kampu w filmach Dolana nie trzeba szukać daleko. Często to on zdaje się stanowić o wyjątkowości niektórych scen, do których wraca się nawet wtedy, gdy nie wracamy do samych filmów. Scena balu lub deszczu spadających ubrań z Na zawsze Laurence, posągowy Nicolas z Wyśnionych miłości czy różne wyobrażenia matki z Zabiłem moją matkę. Bardzo ten kamp tutaj lubię!

L jak Leonardo DiCaprio

Jakiś czas temu internet opłynął przeuroczy list ośmioletniego Xaviera Dolana do Leonardo DiCaprio, który reżyser odczytał przed premierą swojego filmu The Death and Life of John F. Donovan na Festiwalu w Toronto. “I watched the movie ‘Titanic’ five times. You play very well. You are a great actor and I admire you”.

M jak Michael Haneke

Mimo że Dolan podkreślił, że wpływu na jego twórczość nie miał żaden konkretny reżyser, wskazał Michaela Haneke jako niezwykle precyzyjnego twórcę, jeżeli chodzi o reżyserię, zdjęcia oraz współpracę z aktorami. Określił go też niezwykle silnym pisarzem. Jako ulubione filmy reżysera wskazał Funny Games oraz Pana od muzyki.

N jak Na zawsze Laurence

Największy przejaw reżyserskiego narcyzmu w dotychczasowej filmografii Xaviera Dolana (narcyzm zresztą też jest na tę samą literę) i jednocześnie mój prywatny nie tylko ulubiony film kanadyjskiego reżysera, ale ulubione dzieło ever. To prawie trzygodzinna opowieść o miłości niemożliwej i nieumiejętności pogodzenia sprzecznych pragnień pomimo miłości. Są tam piękne sceny teledyskowe (ta z muzyką Moderat chociażby), niesamowicie emocjonalne przeżycia (scena w restauracji), znakomite kreacje aktorskie i mnóstwo emocji. Widziałem trzy razy i chętnie zobaczę sto kolejnych.

O jak O-Zone

Niby trochę z nostalgią wspominam czasy, kiedy Dragostea din tei mołdawskiego boysbandu O‑Zone było najczęściej graną piosenką w mojej wieży grającej (tak, posiadam ich płytę), a jednocześnie mam delikatne ciary wstydu. Ależ jak miło było usłyszeć tę piosenkę w To tylko koniec świata, gdzie Dolan dał tej piosence drugie życie i (w końcu jakąś) artystyczną wartość, dodając obraz beztroskich wspomnień z dzieciństwa głównego bohatera. Bardzo lubię tę scenę. No sztos!

P jak Pieśń słonia

Pieśń słonia to film, przy okazji którego wielu fanów Xaviera Dolana zapomina, że wcale nie został wyreżyserowany przez ich ulubieńca, tylko przez… Charlesa Binamé. Nie zmienia to jednak faktu, że Xavier zaliczył tutaj rewelacyjny występ aktorski, ciągnąc na swoich barkach całą historię, mającą lepsze i gorsze momenty.

Q jak Queer

Queer w filmach Xaviera Dolana to przede wszystkim tematyka związana ze społecznością LGBT, ale również bohaterowie, którzy stawiani są przez ogół w pozycji „innych”, „nienormatywnych”, „obcych”. Wątki queerowe pojawiają się w każdym filmie reżysera, wybrzmiewając raz mocniej, a raz nieco delikatniej. Za każdym razem stanowią jednak ważny trzon filmu. Nikim innym, jak właśnie Dolanem i jego filmem Na zawsze Laurence, zaliczyłem zajęcia ze strategii queerowych!

R jak Relacje z matką

Matki u Xaviera Dolana zawsze są „jakieś” – zapadające mocno w pamięci, nawet jeżeli znajdują się gdzieś na drugim czy trzecim planie. Mocne, charakterystyczne, bardzo charyzmatyczne. W końcu – jak sam siebie kilka lat temu określił – Dolan jest przede wszystkim reżyserem historii o matkach. To też nie tylko intrygujące portrety, ale przede wszystkim znakomite kreacje aktorskie Anne Dorval, Suzanne Clément, Nathalie Baye czy Lise Roy. Z nimi wiążą się najbardziej emocjonujące momenty w filmografii Dolana. Chociażby ta, w której Chantale na pytanie Huberta „What would you do if I died today?” odpowiada „I’d die tomorrow”, takim niebezpośrednim „I love you”. Czy ta, w której Julianne reaguje na pytanie Laurence’a „Will you still love me?” pytaniem „Are you becoming a woman or an idiot?”. Matki Dolana są wspaniałe!

S jak Soundtrack

Nie byłoby Dolana bez doskonale dobieranych przez niego piosenek. W jego filmach przewinęły się klasyki Mozarta czy Bacha, popowe szlagiery Britney Spears, One Republic czy wcześniej wspomnianego O-Zone, po Moderat, Ellie Goulding, Lanę del Rey, Oasis, Dido, Celine Dion, Visage, Indochine, Depeche Mode, Dalidę czy The Knife. Zawsze wszystko doskonale pasuje i uzupełnia obraz.

T jak Tango

Mam wrażenie, że w przypadku Xaviera Dolana najmniej mówi się o jego filmie Tom, który był romansem z kinem gatunkowym. To bardzo mroczny, niemal brudny film o tytułowym Tomie, który przyjeżdża na wieś na pogrzeb swojego chłopaka, podając się za jego kolegę. Stamtąd pochodzi perfekcyjna scena tanga, w której aż kipi od napięcia. Według mnie, jedna z dolanowych najlepszych!

U jak Ulubieniec kina gejowskiego

A w zasadzie to bardziej ikona kina gejowskiego, ale „i” było już obsadzone. Nikomu nie udaje się tak skutecznie przedostać tematyki queerowej do kina mainstreamowego. Może nie dzieje się to na skalę oscarowej Tajemnicy Brokeback Mountain, ale jednocześnie widać w tym konsekwencję. Poza tym Dolanowi udaje się gromadzić duże publiczności, szczególnie w Europie z dużym naciskiem na Francję. Niestety, może być to też dla niego pewna szufladka, do której wielu widzów szybko go wrzuciło. Warto się jednak do niej nie ograniczać.

V jak Videoclip

Już było o tym, że Dolan nakręcił w swojej karierze teledyski, ale nie było o teledyskach, które reżyser ukrywa w filmach. Są tą sceny, które wycięte z filmów, właściwie mogłyby być osobnymi videoclipami do piosenek wykorzystanych przez Xaviera. Weźmy chociażby za przykład Pass This On The Knife czy niesamowite wykorzystanie powracającego tutaj po raz kolejny Moderatu. Sceny‑videoclipy zamknięte w dolanowych dziełach.

W jak Wyśnione miłości

Drugi film Xaviera Dolana, a pierwszy, który trafił w Polsce do kinowej dystrybucji. Jedna z najpiękniejszych opowieści o miłosnym trójkącie oraz przyjaźni, która zostaje poddana próbie przez pojawienie się złotowłosego Nicolasa. Osobiście nie jest to mój ulubiony Dolan, ale wiem, że bardzo wielu widzów stawia go na samym szczycie filmografii reżysera!

X jak Xavier

Krótko: Xavier to imię pochodzenia hiszpańskiego, arabskiego i baskijskiego, a jego znaczenia to nowy dom, jasny, wspaniały.

Y jak Youth

Ciężko było z igrekiem, na który nie rozpoczyna się żadne polskie słowo, ale pod angielskim “youth” została ukryta młodość – kwestia najbardziej wyeksponowana w filmach Xaviera Dolana. Czasami mam nawet wrażenie, że są to filmy od młodego o młodych dla młodych.

Z jak Zabiłem moją matkę

Scenariusz napisał w wieku szesnastu lat, nakręcił film jako dziewiętnastolatek, a jako dwudziestolatek zaprezentował go na Festiwalu w Cannes i debiutując zgarnął kilka wyróżnień, kierując w swoją stronę uwagę całego filmowego światka. Widownia canneńska nagrodziła film ośmiominutowymi owacjami na stojąco. Film stał się oficjalnym kandydatem Kanady do walki o Oscara w kategorii najlepszego filmu nieanglojęzycznego. Kto by nie chciał tak debiutować?

JAKI JEST WASZ ULUBIONY FILM XAVIERA DOLANA?

]]>
https://technikolorowy.pl/abc-xaviera-dolana/feed/ 0
„Normalni ludzie” Sally Rooney | My, millenialsi… https://technikolorowy.pl/normalni-ludzie-sally-rooney-recenzja/ https://technikolorowy.pl/normalni-ludzie-sally-rooney-recenzja/#respond Wed, 18 Mar 2020 17:26:11 +0000 https://technikolorowy.pl/?p=1208 Nominacja do Nagrody Bookera, obecność wśród ulubionych książek Baracka Obamy, a do tego odważne słowa zagranicznej krytyki, że oto mamy do czynienia z jedną z najważniejszych powieści ostatnich lat czy nawet z fenomenem dekady. Otwarcie zastanawiam się, czy Normalni ludzie Sally Rooney to aż tak rewelacyjna książka, bo aktualności czy autorskiej spostrzegawczości nie można jej odmówić. Tylko co z tym, co czyni Normalnych ludzi wyjątkowymi?

Marianne i Connell żyją tuż obok siebie, choć pochodzą z dwóch różnych światów. Mieszkają w niewielkim mieście, jednym z tych, z których chce się jak najszybciej uciec. Chodzą do tej samej szkoły, ale na korytarzu mijają się bez słowa, unikają swoich spojrzeń, chociaż łączy ich więcej niż wspólne lekcje. Ukrywanie tej znajomości nie jest trudne, komplikacje zaczynają się wtedy, gdy między dwojgiem nastolatków budzi się uczucie. (fragment opisu wydawcy)

W ogóle, zacząłem się zastanawiać po lekturze, kim są współcześnie Ci normalni ludzie. W takim sensie, że nawet jeżeli ktoś działa stricte według tego, co uznajemy za „normalne”, czyli powiedzmy związane z obowiązującymi normami, to mimo wszystko i tak musi być to naznaczone jakimś indywidualizmem, który sprawi, że normalne przestaje być normalne dla kogoś innego. Wszystko zależy od punktu widzenia, siedzenia i w ogóle uważam, że określenie „normalny” jest okropne. Pliska, bądźmy sobą, ale – będąc sobą – bądźmy też „jacyś”. Taki off-top.

Ku mojemu (miłemu) zaskoczeniu, Sally Rooney w swojej książce (całkiem zgrabnie) opowiada przede wszystkim o miłości. Oczywiście na tym najbardziej podstawowym poziomie. Nie jest to miłość, w której doświadczymy jakiegoś spektakularnego happy endu, czy – nie daj Boże – wielkiego finałowego nieszczęścia. Nie jest to też miłość, do której kultura zdołała nas przyzwyczaić – głęboka, wyjątkowa, ubrana w jakieś podniosłe słowa. To bardziej uczucie, którego pojęcie zostaje postawione pod wielkim znakiem zapytania. Relacja przepełniona niemożliwością spełnienia, w której ciągle tli się coś, co możemy w tym przypadku nazwać miłością, ale wciąż nie wiemy czy jest to faktycznie ona. Bo choć dwa magiczne słowa padają, to czy są szczere? Czy są prawdziwe? Czy chodzi o miłość miłość, czy bardziej o miłość fizyczną, platoniczną, przyjacielską, czy jakąkolwiek inną? Jesteśmy i nie jesteśmy. Możemy, ale jednocześnie nie możemy. Chcemy i w sumie nie chcemy tej miłości. Millenialsi – słowo klucz w miłosnej opowieści Sally Rooney. Pokolenie niezdecydowania. Pokolenie podobania się. Pokolenie bycia fajnym.

Między wierszami miłosnej opowieści, Rooney porusza kwestie, które bywają mniejszymi lub większymi problemami „igreków”. Na pierwszy plan wybija się bez wątpienia nieprzystosowanie oraz pozycja, która zmienia się w zależności od środowiska. Tu jesteś kimś, tam w zasadzie nikim. Lubią Cię, bo masz odpowiednie kontakty z kimś z grupy i w zasadzie dlatego jesteś tolerowany, ale gdy je tracisz, ponownie znajdujesz się w pozycji “szarości”. Oczywiście, jeżeli nie masz wystarczającego statusu, by być kimś fajnym. On też jest ważny i nie chodzi tylko o czysty materializm. W cenie jest też intelekt, a posiadanie stypendium dublińskiego uniwersytetu już winduje Cię odpowiednio w hierarchii. Tu znów rodzą się różnice w pragnieniach dotyczących własnego życia oraz postawionych sobie celach, ale też odmienne postrzeganie siebie pośród innych jednostek: dostosowanie się czy zwykłe odgrywanie wersji siebie zupełnie nie idą w parze z byciem sobą. Niestety. Do tego dochodzą bolączki młodych ludzi, schorzenia XXI wieku, które nie dotykają już tylko tych najsłabszych, oraz szybka satysfakcja, bo w takiej kulturze żyjemy. Niby najbardziej dostosowani do współczesności, a jakby niedostosowani. A ta miłość tak się w Normalnych ludziach ciągle tli. Pomimo wszystkiego. I – co chyba w tej książce najgorsze dla czytelnika – tli się tak do samego końca.

W sieci jest już teaser serialu BBC, będącego ekranizacją książki, którego reżyserią zajął się Lenny Abrahamson, odpowiedzialny wcześniej za oscarowy Pokój czy rewelacyjnego Franka. To może być naprawdę dobre!

Świetnym zabiegiem zastosowanym przez Rooney jest wyrywkowość. Te dziejące się co kilka miesięcy życiowe wyrywki w formie rozdziałów, idealnie odpowiadają cząstkowości uczucia głównych bohaterów. Podkreślają też pewien bezsens (odczuwany przede wszystkim przez czytelnika), który narodził się pomiędzy nimi. Bezsens tak naprawdę przepełniony sensem – banalnie brzmiącą chęcią trwania obok siebie. Jednocześnie ta chęć zderza się z łatwością rozstania, bo tutaj czasy „bez siebie” przeplatają się z momentami „ze sobą”. Może nie jest to książka, która jakoś wybitnie dotyka emocjonalnie, ale po przeczytaniu Normalnych ludzi było mi autentycznie smutno. A czasami paradoksalnie ten prosty smutek bywa jeszcze gorszy.

I gdzie jest ten fenomen? Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie i nawet nie będę próbował. Dla niektórych może być to najnormalniejsze (ugh, to słowo…) romansidło. Założę się, że tak jest. Dla mnie to bardzo współczesna opowieść o relacjach między ludźmi – miłosnych, ale nie tylko. Lubię też to, jak Rooney opowiada. Niby jest lekko, momentami zabawnie, czasem uroczo, narracyjnie dość szybko, ale jednocześnie Normalni ludzie są w stanie nas zatrzymać. A jeszcze jak dostrzeżesz w nich siebie i swoje otoczenie, to w ogóle stoisz w miejscu, zastanawiając się, gdzie postawić kolejny krok. Odcinam się od „literackiego fenomenu dekady” z The Guardian oraz od tego, że „Sally Rooney jest głosem millenialsów” z The New Yorker. To bardzo dobra książka, trafna i wiarygodna.

]]>
https://technikolorowy.pl/normalni-ludzie-sally-rooney-recenzja/feed/ 0