Polska płyta – Technikolorowy https://technikolorowy.pl Wed, 14 Apr 2021 17:46:28 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=5.4.6 https://technikolorowy.pl/wp-content/uploads/2019/09/1-150x150.jpg Polska płyta – Technikolorowy https://technikolorowy.pl 32 32 „Ta piosenka koresponduje z potrzebą bliskości”| Stach Bukowski x KIWI | WYWIAD #01 https://technikolorowy.pl/stach-bukowski-kiwi-chlodno-wywiad/ https://technikolorowy.pl/stach-bukowski-kiwi-chlodno-wywiad/#respond Wed, 14 Apr 2021 17:00:00 +0000 https://technikolorowy.pl/?p=2220 Stach Bukowski i KIWI – artyści występujący w szeregach niezawodnego FONOBO Label – postanowili połączyć siły i zaprezentowali wspólny singiel. Muzyczne połączenie raczej niespodziewane, ale ostatecznie jakże intrygujące. Podobnie, jak sama piosenka, której tytuł Chłodno jednoznacznie wskazuje na chłód. Nie dajcie się jednak zwieść pozorom.

2020 rok przyniósł ich pierwsze wydawnictwa. Stach wraz z Robertem i Agnieszką zabrali nas w podróż swoim Czerwonym SUVem, pełnym przebojowości, ale też nienagannych muzycznych wrażeń. Jak pisałem w recenzji, ich debiut byłby idealnym soundtrackiem dla wakacyjnych wieczorów z paczką znajomych nad mazurskimi jeziorami. Słowa podtrzymuję. KIWI zaś postawiła na noc i przeszywającą muzykę elektroniczną. Jej pierwsza EP-ka to krótkie wydawnictwo, którego fenomen tkwi w niepowtarzalnej atmosferze. Zarówno Czerwony SUV, jak i Nocą EP znalazły się pośród 15 najlepszych płyt 2020 roku. Tym razem artyści łączą ze sobą siły i prezentują singiel Chłodno. Przy okazji jego premiery, dzięki FONOBO Label, mieliśmy przyjemność porozmawiać.

Zagłosuj na Chłodno na blogowej liście przebojów!

Po pierwsze, wow! Jestem totalnie zaskoczony tym połączeniem. Jako słuchacz, ale też jako osoba, która śledzi Wasze dokonania muzyczne. Na pierwszy rzut oka, a w zasadzie to ucha, z jednej strony Stach Bukowski, Czerwony SUV i retro rock, z drugiej zaś KIWI, muzyka elektroniczna, dark pop i EP-ka Nocą. Skąd pomysł na połączenie sił?

Stach: To może ja zacznę, z racji tego, że byłem inicjatorem tego wszystkiego. Na początku, jak to zwykle bywa, zacząłem po prostu tworzyć kolejne piosenki. Z biegiem czasu powstał tekst. Wydarzyło się to dość szybko, ponieważ od początku wiedziałem, o czym ma być piosenka. Miałem problem, żeby dojść do tego, w jaki sposób ma ona wybrzmieć, bo tekst to jedno, muzyka zaś to inna sprawa. Stwierdziłem, że świetnie by było, gdyby ta piosenka była duetem, skoro jest to opowieść o przelotnych relacjach, do czego jeszcze pewnie dojdziemy, dlatego też napisałem to stricte pod duet. A że tak się złożyło, że KIWI ma taki głos i taką estetykę, jaką sobie wymarzyłem w tej piosence, to postanowiłem jej zaproponować współpracę.

KIWI: No, i wyszło, co wyszło (śmiech). Z mojej strony wyglądało to w ten sposób, że pewnego dnia Staszek się do mnie odezwał. Wysłał mi piosenkę i nie czekał nawet dnia, żebym dała mu odpowiedź. Od razu przesłuchałam i wpadłam w to totalnie. Mega mi się spodobało. Poczułam też wyzwanie, żeby sprawdzić się w zupełnie innym stylu niż dotąd. Mam nadzieję, że się udało!

Udało się, jak najbardziej! Sam Chłodno słucham nieustannie. Czy pojawiły się jakieś trudności w stworzeniu tego duetu?

Stach: Zastanawiam się właśnie, czy coś było (śmiech).

KIWI: Z mojej strony, jeżeli chodzi o sferę muzyczną, to nie było jakichś wielkich trudności. Bardziej stresowałam się wizualnymi kwestiami, czyli sesją zdjęciową i kręceniem klipu, ale to bardziej prywatnie. Nie wynikało to z obecności zespołu Staszka. Po prostu jeszcze nie czuję się w tym tak swobodnie. Natomiast jeśli chodzi o muzę, to myślę, że naprawdę nam to gładko poszło.

Stach: Pozostaje mi tylko dołączyć się do zdania KIWI. Jeśli chodzi o współpracę, to uważam, że wszystko poszło świetnie. Trudności były przy powstawaniu utworu, ale myślę, że to podobnie jak u wszystkich twórców. Ten etap jest jednocześnie czymś cudownym i czymś, czego nie cierpimy. To jedno wielkie tornado emocji oraz wzlotów i upadków. Więc tutaj, mogę powiedzieć, że było klasycznie, ale jeśli chodzi o współpracę, wszystko poszło bardzo szybko, sprawnie i elegancko.

KIWI: Trzeba też zaznaczyć, że cały tekst pisał Staszek, więc to nie jest tak, że zwrotka, którą śpiewam, jest pisana przeze mnie. Ja udzieliłam swojego głosu.

No właśnie KIWI, mówiłaś, że było to dla Ciebie wyzwanie. Jak się odnalazłaś w tym retro rocku? Może teraz będzie tak, że Twoje kolejne wydawnictwo będzie retro rockiem (śmiech)?

KIWI: Nie no, aż tak bym w to nie poszła. Ja też słucham bardzo dużo muzyki i ten gatunek nie jest mi zupełnie obcy. To nie jest tak, że ja słucham wyłącznie elektroniki i nie wpuszczam żadnych instrumentów organicznych. Wcześniej też miałam zespół i gdzieś tam oscylowaliśmy w takich brzmieniach. Dla mnie to było właśnie wyzwanie pod kątem mojego projektu. Jak wszyscy, którzy poznali mnie jako KIWI, od elektronicznej strony, zareagują na to, że po prostu gdzieś indziej mnie usłyszą. Ale odnalazłam się jak najbardziej i jestem zadowolona z efektu.

Przechodząc do samego singla „Chłodno”, trudno nie wyczuć w tym singlu emocji – może trochę miłości, która przybiera taki charakter niejednoznaczny, w moim osobistym odczuciu. Zastanawiam się, czy w tej piosence jest więcej głębokiego, mentalnego uczucia, czy raczej takiej jednorazowej przygody, a może idą one tutaj ze sobą trochę w parze.

Stach: Przede wszystkim bardzo się cieszę i chciałbym, żeby każdy interpretował to na swój własny sposób. Mogę tylko powiedzieć, jak ja tę piosenkę interpretuję. Moim zdaniem, jeśli chodzi o jakąkolwiek miłość, to tej miłości w piosence nie ma i na tym też polega cały problem sytuacji, która występuje w utworze. Tak mogę jednym zdaniem odpowiedzieć.

KIWI: Ja bym to określiła w ten sposób, odnosząc się do tytułu i idąc taką delikatną aluzją, w miejscach, gdzie powinno być bardzo gorąco, jest mimo wszystko bardzo chłodno, o może tak.

Ale mimo to jest w tym wszystkim jakiś rodzaj intymności, która buduje też tę niejednoznaczność. Odnosząc się do tego, że 2020 rok przyniósł Wasze debiutanckie wydawnictwa, czy od tamtej pory macie poczucie, że w muzyce możecie jeszcze więcej, również więcej opowiedzieć?

Stach: Czy możemy więcej? Też. Z mojej perspektywy wydaje mi się, że zyskałem sporo pewności siebie i odwagi w pisaniu takich tekstów. Wcześniej może nie chciałbym się dzielić podobnymi refleksjami. Jeżeli już bym się nimi dzielił, to przedstawiałbym wszystko z większym i bardziej przebojowym dystansem, tak jak to miało miejsce przy poprzednich utworach i wydawnictwach. Tutaj natomiast stwierdziłem, że po prostu warto o tym opowiedzieć i zrobić sobie przyjemność, żeby taką piosenkę napisać. I myślę, że ta pewność to jest główna rzecz.

KIWI: Ja myślę podobnie. I tak wydaje mi się, że do tej pory miałam mimo wszystko dość bezpośrednie teksty, może nie wszystkie, ale nie bałam się wychodzić z niektórymi ważnymi dla mnie rzeczami. Wydaje mi się, że to otwiera i z większą pewnością mogę opisywać pewne sytuacje, również te, które nie przytrafiły mi się personalnie. To jest też kwestia doświadczenia, jeśli wychodzimy z czymś kolejnym niż debiut.

Jeszcze à propos tej miłości, intymności, do głowy przychodzi mi bliskość, która też jest w tym utworze. Chłodna, ale jest. Zastanawiam się, czy można to poniekąd traktować jako odpowiedź na te „nasze czasy”, w których za tą bliskością trochę bardziej tęsknimy?

Stach: Przede wszystkim ta piosenka koresponduje z potrzebą bliskości. Jest to trochę taki żal, że tej bliskości ciepłej nie ma, jest tylko ta wyrachowana i chłodna. O tę ciepłą w naszych czasach myślę, że jeszcze trudniej. Więc jak najbardziej można to odnieść do obecnej sytuacji. W samym zamyśle miałem jednak na myśli tę bardziej ogólną.

Osobiście bardzo podobają mi się nawiązania – pojawia się „Pocałunek” Klimta, pojawia się też Tove Lo. Dlaczego oni? Konkretny powód, czy po prostu?

KIWI: Bo się rymowało (śmiech).

Stach: Nie będę tutaj hipokrytą i na pewno częściowo tak. To dobrze brzmi. Nie zmienia to jednak faktu, że chciałem zawrzeć trochę takich odniesień do innych twórców i do rzeczy, które znam, a nie tylko emocji, które przeżywałem. Uważam, że to interesujący środek wyrazu i dla kogoś, kto, załóżmy sobie, słucha naszej piosenki i zastanowi się, bo być może wcześniej znał obraz Klimta, albo nie zna i zobaczy go, ten wydźwięk będzie jeszcze mocniejszy. Dzięki takiemu porównaniu jeden wers jest zastąpiony przez wiele zdań. Oprócz walorów muzycznych ma to też walory w treści piosenki.

To zostając jeszcze w temacie tej sztuki, jak duży ma ona wpływ na Waszą twórczość. Oczywiście szeroko pojęta, bo nie da się nie zauważyć, że Klimt i Tove Lo to są dwa skrajne przypadki.

Stach: I dwie różne kategorie, jakby nie patrzeć. Sztuka inspiruje nas codziennie – czy to, że obejrzymy jakiś film, czy to, że słuchamy codziennie różnej muzyki różnych artystów. No i też w zasadzie ta piosenka jest tego dobrym przykładem, biorąc pod uwagę, że Ci twórcy się w niej znaleźli. Czasami wpływają na nas nawet prozaiczne życiowe sytuacje, nie muszą to być artyści. Niemal nieustannie jesteśmy czymś inspirowani. Tylko czasem jest to świadome, a czasem nieświadome i z tego, że zostaliśmy czymś zainspirowani, zaczynamy zdawać sobie sprawę dopiero po dłuższym czasie.

KIWI: Ja się podpisuję pod tymi słowami w stu procentach. To jest bardziej kwestia codziennego życia i tego, jakich bodźców doznajemy. One kodują się w głowie i wychodzą w formie piosenki, w formie obrazu czy czegokolwiek. Tak że czasami nawet nie wiemy, kiedy jesteśmy inspirowani.

Stach: Dodam jeszcze, że o tym, czym jesteśmy inspirowani, mogą nas uświadomić słuchacze. Posłuchają czegoś lub coś obejrzą, i powiedzą: to jest podobne do tego i tego. A my sobie nie zdawaliśmy z tego sprawy i dopiero wtedy zaczyna nam błyszczeć lampka nad głową, że faktycznie, to jest podobne.

Czyli rozumiem, że takie porównania do innych artystów nie są dla Was irytujące. Niektórzy wręcz przeciwnie, bardzo ich nie lubią.

KIWI: To zależy do kogo oczywiście. Dotychczas spotkałam się z dla mnie osobiście pochlebnymi porównaniami. Wydaje mi się, że wiem, z czego to wynika. Nie z tego, że moje piosenki są plagiatem, tylko z tego, że niosą podobne emocje jak utwory innych twórców, albo mam podobną barwę głosu do innych artystek. Więc jak najbardziej. Zwłaszcza że zazwyczaj wymieniają takie bliskie mojemu sercu.

Stach: Dodam ze swojej strony, że osobiście też za bardzo się nad tym nie zastanawiam, bo wiem, że każdy człowiek w jakimś stopniu dąży do porównania czegoś, do określenia czy ubrania w jakieś ramy. Jest to dość naturalny proces. Więc siłą rzeczy zawsze będziemy do kogoś porównywani. Czasami będą to bardzo pochlebne porównania i komentarze, czasami wręcz przeciwnie. Ale jest to element życia, czy to artysty, czy każdego człowieka. Więc te porównania są, ale nie myślę, że warto je brać specjalnie do serca.

Wracając jednak do singla Chłodno, rozumiem, że jest to takie „idzie nowe”. Czy to zapowiedź nowości, być może kolejnego wydawnictwa? Czy możesz zdradzić już jakieś plany zespołu Stach Bukowski?

Stach: Cóż, w zasadzie wszystko, co jest prawdą, zawarłeś w swoim pytaniu, bo rzeczywiście „idzie nowe”, idą nowe piosenki. Będą się one sukcesywnie pojawiały, ale też przede wszystkim sukcesywnie pisały, bo ten materiał nie jest jakiś obfity. Tak naprawdę to jest tyle, ile ja sam wiem na ten temat. Trudno mi cokolwiek więcej na ten temat powiedzieć.

A u Ciebie KIWI jakieś nowości?

KIWI: A no też, też. I podobna sytuacja jak u Stacha. Mogę zdradzić, że niedługo coś od siebie pokażę. Nie wiem jeszcze nic konkretnego, ale to już będzie bliżej niż dalej. Później zapowiada się jeszcze coś większego. Tak że czekajcie!

Czytelnicy bloga poszukują inspiracji. Takie jest zresztą jedno z założeń tego miejsca. Na koniec, jakbyście mieli tak od siebie podzielić się czymś do posłuchania, co ostatnio skradło Wasze kulturalne serducho?

Stach: Ja tak na szybko powiedziałbym, że zespół Alabama Shakes.

KIWI: Ooo, uwielbiam.

Stach: Nowa płyta PRO8L3Mu. Ona się ukazała bardzo niedawno, więc sobie ją przesłuchuję. Bardzo trudno jest mi szukać nowości, bo też rzadko wędruje po playlistach i zagłębiam się w odmęty Internetu. Raczej słucham takich klasycznych pozycji. Więc jeśli ktoś chce się poinspirować Tomem Jonesem lub Krzysztofem Krawczykiem, to Ci wykonawcy.

KIWI: U mnie trochę tego jest. To są czasami też poszczególne piosenki. Z takich większych rzeczy, to na pewno ostatnia, choć już nie taka nowa płyta Sevdalizy. Ostatnio na polskim rynku PAULA ROMA mnie też urzekła. Dzisiaj oglądałam koncert takiego artysty jak Duckwrth – bardzo fajny klimat. To z takich świeżynek, które ostatnio do mnie wpadły.

Dzięki za rozmowę!

]]>
https://technikolorowy.pl/stach-bukowski-kiwi-chlodno-wywiad/feed/ 0
„Akweny EP” Magda Kluz | Gitarowa delikatność https://technikolorowy.pl/akweny-magda-kluz/ https://technikolorowy.pl/akweny-magda-kluz/#respond Thu, 17 Sep 2020 14:43:43 +0000 https://technikolorowy.pl/?p=1808 Niegdyś połowa intrygującego, elektronicznego duetu SEALS. Kilka miesięcy temu pierwsza artystka ogłoszona w ramach projektu Fonobo Pitcher, odkrywającego młodych i zdolnych twórców. Teraz Magda Kluz w szeregach jednej z najciekawszych polskich wytwórni wydaje swoje debiutanckie wydawnictwo. Przygotujcie się na sporą dawkę piękna i przecudownej wrażliwości.

W jednym z wywiadów, Magda Kluz mówiła, że „artystka” to duże słowo, bo ona tylko śpiewa i pisze piosenki. Uparcie będę jednak nazywał ją „artystką”.

Piękno i wrażliwość to dwie główne cechy, które przychodzą mi na myśl po kolejnych spotkaniach z Akwenami. Skromnymi, pięciopiosenkowymi, ale zupełnie pochłaniającymi. Mnóstwo tutaj subtelności, dziewczyńskiego czaru, niezaprzeczalnego uroku, ale też kameralności, które zapowiadały już zresztą oba single zaprezentowane przez artystkę. Rzeka była trochę niespodziewanym, delikatnym muśnięciem letniego wiatru. Szczególnie dla kogoś, kto nie śledził internetowych poczynań Magdy Kluz, a w pamięci miał to, co w duecie z Wojtkiem Kiełbickim, prezentowała pod szyldem SEALS. Rzeka objawiła szerszej publiczności dziewczynę z gitarą, od której emanuje delikatność, ale też emocjonalność. W tej emocjonalności każdy odnajduje się na swój własny sposób – nic nie jest tutaj narzucone. Narzucony zostaje jedynie porywający rzeczny nurt, który przyjemnie niesie i bardzo trudno się z niego wydostać. Kto by jednak chciał się ratować, skoro to płynięcie dostarcza tylu muzycznych wrażeń?

Kolejne Slow and Quiet okazało się jeszcze delikatniejsze od Rzeki, ale też znacznie cieplejsze. Co więcej, jeszcze lepsze. Wiedziałem więc trochę, czego po zapowiadanych Akwenach mogę się spodziewać i wszystkie moje oczekiwania zostały spełnione. Okazało się jednak, że Magda Kluz nie zaprezentowała przed premierą wszystkiego „najlepszego”, co miała w zanadrzu. Owo „najlepsze” zostawiła na pochłaniające otwarcie swojego wydawnictwa, a Zimno – numer jeden na trackliście – jest utworem niemal doskonałym. To też rewelacyjne otwarcie, ponieważ klimat, jaki udaje się utworzyć artystce, właściwie od pierwszej frazy „zimno tu i ponuro tu”, jest niesamowity. Pięć sekund i jesteśmy totalnie zanurzeni w Akwenach. Nie inaczej pod względem atmosfery jest w drugim anglojęzycznym utworze na EP-ce My Lake, ale też w Złości, brzmieniowo najbardziej kameralnej spośród wszystkich kameralnych, zamykającej wydawnictwo. Po Złości na moment wynurzamy się z Akwenów, ale szybko chcemy się zanurzyć w nich z powrotem. To pięć rewelacyjnych piosenek, stanowiących kompletną całość. Skromną, ale pod względem jakości bardzo wartościową.  

Choć Rzeka i Slow and Quiet idealnie odnalazły się na tegorocznych, wyjątkowo spokojnych wakacjach, życzyłbym sobie, żeby Akweny zakrólowały w głośnikach również teraz, podczas coraz chłodniejszych jesiennych wieczorów. Jesieniary powinny taką wizję pokochać! Tego też życzę Magdzie Kluz: żeby jej debiutancki solowy materiał znalazł swoją, jak najszerszą, grupę odbiorców, którzy – tak jak ja – przepadną w artystycznej delikatności debiutantki. Nie będzie żadnych negatywnych słów, bo moim skromnym zdaniem, Akweny są po prostu za dobre.

Sam od Akwenów rozpocznę „jesień” w swoich głośnikach.

]]>
https://technikolorowy.pl/akweny-magda-kluz/feed/ 0
Młoda muzyka, której warto posłuchać #4 https://technikolorowy.pl/mloda-muzyka-4/ https://technikolorowy.pl/mloda-muzyka-4/#respond Wed, 08 Jul 2020 15:21:07 +0000 https://technikolorowy.pl/?p=1705 Czwarta odsłona blogowego cyklu Młoda muzyka poświęcona jest dziesięciu artystkom, zupełnie różnym, ale równie intrygującym. Każda z nich jest wyjątkowa na swój własny sposób. Osiem z nich rozwija się na naszym rodzimym podwórku, dwie pochodzą z Wielkiej Brytanii. Zwróćcie na nie uwagę, bo o niektórych z nich za niedługo może być szczególnie głośno! Feel the #girlpower!

MŁODA MUZYKA #1
MŁODA MUZYKA #2 PL
MŁODA MUZYKA #3

„młoda muzyka” – w rozumieniu tego cyklu: artyści, którzy wciąż są przed wydaniem swojego własnego debiutanckiego albumu.



Holly Humberstone

To dwudziestoletnia artystka z brytyjskiego Grantham, której twórczość inspirują Damien Rice, Lorde, Bon Iver, Phoebe Bridgers czy HAIM. Na chwilę obecną ma na swoim koncie trzy single, koncerty z Lewisem Capaldim oraz występ w ramach VEVO DSCVR at Home. W swojej muzyce niezależność łączy z popem, a w jej najlepszym Falling Asleep at the Wheel usłyszymy nuty z Lay All Your Love On Me Abby. Słucham dotychczasowych dokonań i mam wrażenie, że lada chwila będzie o niej bardzo głośno, dlatego sprawdźcie jej muzykę zanim to będzie modne. Na zachętę dodam, że Holly jest podobno ogromną fanką Władcy Pierścieni.

Zagłosuj na Falling Asleep at the Wheel na blogowej liście przebojów.

malinka

Z Wielkiej Brytanii przenosimy się na polskie podwórko, a właściwie do Białegostoku, skąd – według profilu na SoundCloud – pochodzi moje ostatnie odkrycie owej platformy. Gdy myślałem, że na tym tracącym na popularności serwisie streamingowym nie zaskoczy mnie już nic, nagle usłyszałem malinkę i jej miód – chwytliwy romans z nowoczesnym r&b i soulem. Gdybym miał się pobawić w skojarzenia, powiedziałbym, że w tej piosence odnaleźliby się przede wszystkim Ci, którym w serduchu gra Gaja Hornby Margaret czy ostatnie IDeal od Rosalie. O samym projekcie muzycznym jeszcze niewiele wiadomo, ale bardzo mocno czekam na rozwój sytuacji, bo to, co słyszymy teraz, zwiastuje dużo dobrego!

Zagłosuj na miód na blogowej liście przebojów.

Magda Kluz

Nie tak dawno połowa duetu SEALS (wciąż wracam do znakomitego Latam, które jest moim osobistym faworytem), teraz indywidualność stawiająca pierwsze solowe kroki pod szyldem projektu FONOBO Pitcher. Magda Kluz to wokalistka i autorka tekstów, która w swojej twórczości łączy osobiste teksty oraz gitarowe brzemienia. Ich pierwszym oficjalnym owocem był singiel Rzeka, pełen wakacyjnego ciepła i lekkości, ale też niepowtarzalnej wrażliwości, której nie sposób się oprzeć. Przynajmniej ja nie potrafiłem. Już 23 lipca artystka wyda kolejny singiel Slow and Quiet, który będzie drugim zwiastunem nadchodzącej EP-ki.

Zagłosuj na Rzekę na blogowej liście przebojów.

PAULA ROMA

Nowa muzyczna odsłona Pauliny Romaniuk, ćwierćfinalistki The Voice of Poland, która swój pierwszy singiel jako PAULA ROMA wydała w ramach świetnego My Name Is New Kayaxu, po raz kolejny powracającego przy okazji cyklu Młodej muzyki. Jej Niedopowiedzenia sprawiają, że jest obecnie jedną z najciekawszych artystek projektu, a jej charkaterny, charyzmatyczny wokal świetnie współgra z gitarowym, zadziornym brzmieniem. Po singlu mój apetyt na więcej wzrósł bardzo mocno i jestem szczerze podekscytowany rozwojem sytuacji. Kto wie, może będzie kolejną artystką, której udział w projekcie zakończy się kontraktem płytowym? Tego jej szczerze życzę!

Zagłosuj na Niedopowiedzenia na blogowej liście przebojów.

Marzena Ryt

Zachwyciła mnie w dziesiątej edycji The Voice of Poland wspaniałym występem na blindach, a jej wykonanie Nothing Breaks Like a Heart z repertuaru Miley Cyrus i Marka Ronsona to jeden z najciekawszych występów pośród wszystkich edycji polskiej wersji programu. Długo nie musieliśmy czekać, a Marzena Ryt zaprezentowała debiutancki singiel Obca cywilizacja wydany pod szyldem Magic Records. Dwa kolejne – Wybornie oraz Cyklicznie, będący efektem współpracy z Marcinem Wyrostkiem – podkreśliły muzyczny styl artystki. Bardzo lubię tę delikatność połączoną z przebojowością, ale też teksty, w których Marzena Ryt zdaje się dobrze bawić. I ta barwa!

Zagłosuj na Cyklicznie na blogowej liście przebojów.

Lily Denning

Na chwilę uciekamy z polskiego podwórka i powracamy na momencik do Wielkiej Brytanii, bo tam zachwyca dwudziestoletnia Lily Denning, brzmieniowo balansująca pomiędzy popem oraz elektroniką. Jej debiutancki singiel Armageddon to prawdziwy electropopowy banger, od którego nie sposób się uwolnić. Szkoda, że doczekał się jedynie tanecznego teledysku, bo słuchając tej piosenki widzę w swojej głowie dużo więcej. Drugie Me, Myself & I jedynie potwierdziło, że warto się Lily Denning przyglądać, ale na kolejny banger musieliśmy czekać aż do czerwca tego roku, kiedy to artystka zaprezentowała Spit It Out – każdego szanującego się fana popu ten refren nie powinien pozostawić obojętnym.

Zagłosuj na Spit It Out na blogowej liście przebojów.

Natalia Świerczyńska

Zwolnijmy na chwilę. Szerszej publiczności znana z The Voice of Poland, w zeszłym roku wydała album z interpretacjami piosenek Franka Sinatry, jesienią zaś usłyszymy jej pierwszy autorski album, będący efektem kontraktu z wytwórnią MTJ. Jego pierwszym zwiastunem jest mocny, poruszający Las – dla autorki bardzo ważny i osobisty, wiążący się bezpośrednio z jej korzeniami, przeżyciami, ale też wojennymi opowieściami jej babci. Atmosfera, poruszający tekst i genialny wokal. Tego też spodziewam się na nadchodzącej płycie: przede wszystkim emocji.

Zagłosuj na Las na blogowej liście przebojów.

Faustyna Maciejczuk

Pochodząca z Białegostoku Faustyna Maciejczuk to druga artystka, która wydała swój singiel w ramach projektu FONOBO Pitcher. Ukończyła II stopień Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej w klasie skrzypiec, występowała w musicalach Opery i Filharmonii Podlaskiej, obecnie studiuje muzykologię oraz czaruje swoją autorską muzyką. Jej singiel W mojej głowie to kolorowa, bardzo wakacyjna propozycja, której – idąc za tytułem – nie sposób wyrzucić z głowy. „Znowu myślę o Tobie, tylko jedno w mej głowie” – no właśnie, tylko jedno. Dajcie się porwać!

Zagłosuj na W mojej głowie na blogowej liście przebojów.

Marie

Pisze teksty, śpiewa, gra na gitarze, a w swojej biografii na Facebooku ma napisane, że dwa lata temu ułożyła kostkę przed domem i dostała symboliczną nagrodę od papy. W czerwcu zaprezentowała słuchaczom swoją debiutancką, bardzo słodką Candybar EP, na której znajdziecie Watę, Słony karmel, a nawet Miód. Najlepsza tam jest jednak Chewing Gum, prawdziwa petarda, na pierwszym wydawnictwie Marie najbardziej przebojowa i tekstowo niepokorna. Chyba zasłużyła na kolejną nagrodę, ale może już nie tylko od papy? Sugar pop, którego na polskim podwórku jeszcze nie było.

Zagłosuj na Chewing Gum na blogowej liście przebojów.

Julia Pośnik

Dwudziestoletnia Julia Pośnik ma na swoim koncie cztery opublikowane autorskie utwory, ale dopiero ten ostatni Zakochałam się w nieznajomym odbił się szerokim echem w Internecie, docierając na szczyt listy Polska Viral 50 na Spotify. Nic dziwnego, ciężko nie przepaść w vibie utworu i jego charakterze, w którym pełno jest luzu i swobody. Młoda artystka może się pochwalić jeszcze wydanymi w 2018 roku anglojęzycznymi ID oraz Crush, jak również opublikowanym rok później Wolnym domem, nagranym we współpracy z C’est K. Julia Pośnik idzie w bardzo dobrym kierunku – jest tutaj charyzma i charakter, a jednocześnie chwytliwość i nowoczesność.

Zagłosuj na Zakochałam się w nieznajomym na blogowej liście przebojów.

Czekam w komentarzach na Wasze propozycje do kolejnej części młodej muzyki, bo na mojej liście zapisują się kolejne nazwiska! Także piątej odsłony spodziewajcie się już niebawem!

foto: media społecznościowe artystów (Facebook/Instagram)

]]>
https://technikolorowy.pl/mloda-muzyka-4/feed/ 0
„Ufam sobie” Maria Tyszkiewicz | Spójny electro debiut https://technikolorowy.pl/ufam-sobie-maria-tyszkiewicz/ https://technikolorowy.pl/ufam-sobie-maria-tyszkiewicz/#respond Wed, 17 Jun 2020 16:41:37 +0000 https://technikolorowy.pl/?p=1644 W swoim pierwszym singlu, wydanym pod szyldem FONOBO Label, Maria Tyszkiewicz śpiewała „ufam sobie / a od innych prawd stronię”, przy okazji kolejnych piosenek pewnie podążając obraną brzmieniową ścieżką. Jej efektem jest debiutancki album – może nieszczególnie rewolucyjny (ale też nie o rewolucję na nim chodziło), będący porywającym romansem z elektroniką oraz nowoczesnym r&b.

Aktorka Teatru Studio Buffo, laureatka popularnego polsatowskiego programu Twoja twarz brzmi znajomo (śmiem powiedzieć, że najlepsza uczestniczka w jego polskiej historii), teraz już pełnoprawna muzyczna debiutantka – Maria Tyszkiewicz, która za sprawą Ufam sobie spełnia swoje artystyczne ambicje oraz marzenia. Nie zamierzam trzymać Was w niepewności. To bardzo udany debiut. W tekstach promocyjnych czytamy, że „dzięki płycie Maria rozwinęła się jako artystka i poprzez osobiste teksty odsłoniła się przed odbiorcami tak jak nigdy dotąd. Poznała też bliżej swoje możliwości oraz samą siebie”. Nic dziwnego. Czuć na tym albumie konsekwencję w budowaniu klimatu, a więc też artystyczną dojrzałość w kreowaniu siebie jako artysty, ale również próbę wytworzenia charakterystycznego brzmienia oraz przede wszystkim spójność, również tę w warstwie lirycznej. Nie przeszkadzają w tym różnorodne współprace, a wśród osób czuwających nad piosenkami na albumie możemy znaleźć chociażby Meek, Oh Why? (wspaniałe Miasto), Rasa z Rasmentalism (świetny singiel Deszcz) czy Wishlake (tytułowe Ufam sobie). Ich owocem – oprócz spełniania swoich artystycznych ambicji oraz realizowania planów – jest nowoczesny album, wpisujący się w nurt jakościowej muzyki „alternatywnopopowej”, której na naszym podwórku (na szczęście) coraz więcej.

Dobrze jest już właściwie od samego początku – otwierające album, premierowe Pod prąd wprowadza nas idealnie w klimat, w którym utrzymany jest cały album. Na nim zdecydowanie najlepsze są (wcześniej wspominane) zadziorny Deszcz oraz genialnie wyprodukowane Miasto, ale też premierowy, wybrany na kolejny singiel Motyl, porywający refrenem (trudno wyrzucić z pamięci słowa „wiekuisty czas ma niewielki wpływ / ile jeszcze lat nam zostało żyć?”), oraz poznane długo przed premierą albumu, najbardziej bujające i najwyrazistsze muzycznie Chodź. Cztery największe zachwyty na Ufam sobie. Miłym zaskoczeniem jest ballada Let Me In, w której gościnnie pojawia się Pierre Danaë, oraz brzmieniowo najpogodniejszy na albumie Świt. Wciąż najciężej dogaduję się z O co chodzi, ale to chyba kwestia zabawy tytułowym pytaniem w refrenach, które lirycznie trochę mnie nie przekonuje. W zwrotkach jest za to bardzo dobrze!

Gdybym miał jakoś krótko scharakteryzować Ufam sobie, oprócz wcześniejszej nowoczesności, powiedziałbym, że jest to od początku do końca bardzo ładnie napisany album, świetnie zaśpiewany, na którym znajdziemy wrażliwość, ale też charakterność. I choć właściwie każdym kolejnym singlem Maria Tyszkiewicz przykuwała moją uwagę, nie spodziewałem się, że jej debiutancki album będzie tak dobry, pełen dźwięcznego elektronicznego brzmienia, subtelnych beatów i intrygujących tekstów. Po cichu marzę o jakiejś trasie koncertowej, podczas której – mam nadzieję – poznamy jeszcze więcej (wciąż ukrytych) barw tego albumu.

Pamiętajcie, że możecie zagłosować na Miasto w blogowej liście przebojów!

]]>
https://technikolorowy.pl/ufam-sobie-maria-tyszkiewicz/feed/ 0
„Królowa dram” sanah | Kiedyś rum, teraz szampan https://technikolorowy.pl/krolowa-dram-sanah/ https://technikolorowy.pl/krolowa-dram-sanah/#comments Mon, 25 May 2020 16:23:24 +0000 https://technikolorowy.pl/?p=1544 W ubiegłym roku pojawiła się nagle i właściwie po kilku intensywnych miesiącach, dobiła się do grona popowych artystów, którzy znajdują się obecnie na szczycie na polskiej scenie muzycznej. Ciężko uwierzyć, że Królowa dram to jej debiutancki album, bardzo spójny, pełen przebojów i niepowtarzalnego uroku.

Najpierw ta dama piła rum, a teraz od stycznie nieustannie polewa Szampana. Osobiście za nim nie przepadam (bez względu na to, czy myślicie o trunku czy piosence artystki), ale to właśnie od jego premiery, mam wrażenie, że (w przypadku sanah) jeden sukces goni kolejny. Najpierw wielomilionowe przyjęcie jej piosenek, któremu towarzyszyły przede wszystkim zachwyty. Potem bardzo duży sukces radiowy. Do tego trzy nominacje do Fryderyków. Teraz debiut na pierwszym miejscu na liście najlepiej sprzedających się albumów w Polsce. Pisząc o ubiegłorocznej EP-ce artystki ja na imię niewidzialna mam, wspominałem o jakościowym popie, oryginalności, wielkim uroku i charakterności samej sanah. Nie spodziewałem się jednak, że jej popularność wybuchnie aż tak szybko. Niewidzialna stała się widzialną. Teraz mówi, że na drugie ma Królowa dram.

Ten komentarz na YouTubie pod Vertical Video do piosenki Sama to jedna z najlepszych rzeczy, jakie przeczytacie w kontekście muzyki sanah. Ale byłbym kłamcą, gdybym nie powiedział, że uważam podobnie.

Na debiutanckim albumie sanah najbardziej lubię te nieco bardziej zadziorne momenty. Wtedy mam wrażenie, że ta tytułowa Królowa dram ma faktycznie sens. Na piedestale stoi tutaj przede wszystkim niespodziewana, szczególnie biorąc pod uwagę poprzednie piosenki artystki, trapowa Sama, zdecydowanie najciekawsza na albumie. Niedaleko niej jest poprzedzające ją 2/10 ze świetnie wyprodukowanym, bardzo świeżym refrenem. Piosenka o chłopcu o lisich oczach, o którym sanah wiedziała, że to prostak i cham. „Hola hola stop!” – to jeszcze nie koniec zadziorności. Są też Łezki Me. W zwrotkach ballada, w refrenach bujająca eksplozja łezek. Do tej trójki dorzucę jeszcze To ja a nie inna, w którym sanah brzmi trochę jak polska Camilla Cabello (tylko fajniejsza), ale też Siebie zapytasz oraz (pomimo upływu czasu wciąż porywające) Proszę Pana (razem z genialnym wstępem Proszę), które usłyszeliśmy na EP-ce artystki.

Co dalej? Uwielbiam refren tytułowego singla, choć szczerze po Królowej dram spodziewałem się nieco więcej… dramy. Trochę nijako na tle całości wypada piosenka Oto cała ja, choć niepozbawiona fajnego, nowoczesnego brzmienia. Zachwycam się za to melancholią zamkniętej w przecudownie smutnej Melodii, ale też w zamykającym wersję podstawową albumu utworze Piękno tej niechcianej. Próbuję się ciągle przekonać do Szampana i powoli misja ta zaczyna przynosić sukcesy, ale ten wielki szał na niego jakoś zupełnie mnie ominął. Nieprzeciętna radiówka, ale zaryzykowałbym stwierdzenie, że na Królowej Dram wielki Szampan jest tym najsłabszym. Więc jeżeli ktoś wylewał namiętnie trunek razem z sanah, na jej debiutanckim albumie znajdzie już w ogóle same porywające dobroci.

Na wersji rozszerzonej usłyszymy dodatkowo wszystkie wcześniejsze piosenki sanah, które nie zmieściły się na wersji podstawowej. A tam chociażby wspaniałe Koronki czy poruszające Idź.

Królowa Dram to album napakowany przebojami, które najprawdopodobniej w najbliższym czasie będą wojować na polskich listach przebojów, a sanah nie przestanie odhaczać ani przez moment kolejnych sukcesów. Nic dziwnego, że Polacy ją pokochali. Tak jak na debiutanckiej EP-ce, na pierwszym albumie artystki nie brakuje autentyczności. Wszystkie jej łezki zamknięte na płycie zdają się szczere. Nie brakuje też świeżości oraz jakości. I są jeszcze teksty, łączące poetyckość i nowoczesność. To chyba one kradną na tym albumie najbardziej nasze serducha. Moje bije nieco mocniej do EP-ki, ale debiutancki album depcze jej po piętach.

]]>
https://technikolorowy.pl/krolowa-dram-sanah/feed/ 1
„Sorrento” Bovska | Electro w słońcu Włoch https://technikolorowy.pl/sorrento-bovska-recenzja/ https://technikolorowy.pl/sorrento-bovska-recenzja/#respond Sun, 26 Apr 2020 17:19:02 +0000 https://technikolorowy.pl/?p=1422 Życie napisało nam taki scenariusz, że wszelkie podróże jak na razie pozostają w sferze naszych wyobrażeń. Na ratunek przychodzi na szczęście Bovska, która na swoim czwartym albumie zabiera nas do włoskiego Sorrento, gdzie wiele jest dobrej i wartościowej energii oraz przede wszystkim ciepła. Łapcie ten pozytywny vibe!

Ostatnie w dyskografii Bovskiej Kęsy są moją ulubioną płytą tej niepowtarzalnej artystki. Choć słuchałem i bardzo doceniałem, dopiero one sprawiły, że niemal przepadłem w jej muzyce i tekstach, a bujające i przeszywające Mocno mocno, trafiający w sedno Luksus (chyba mój ulubiony) czy niesamowity Jim, to piosenki, które non stop do mnie wracają. Sorrento nie spycha z piedestału poprzednika, ale – warto to zaznaczyć – akcentuje rozwój Bovskiej jako artystki oraz autorki, która – we współpracy z Janem Smoczyńskim – świadomie podąża w dokładnie nakreślonym artystycznym kierunku. To płyta, która przede wszystkim znakomitymi tekstami stoi. Bezpośrednimi, niekiedy bezkompromisowymi, ale też szczerymi. Odnosi się nawet wrażenie, że jest w nich jeszcze więcej Bovskiej niż zwykle. Muzycznie zaś Sorrento jest dla mnie momentami nieco przekombinowane (dosłownie o szczyptę!). Kręcę nosem w szczególności na Guziki z partią Vienia (bardzo kontrastową w stosunku do partii Bovskiej) czy ukryte na końcu albumu Pytania. Mimo tego, mnóstwo tutaj dobroci. Ciao – ruszmy w tę włoską podróż.

Single? Genialne. Pierwsze, poruszające przeszywającym bitem Leżałam to jedna z moich ulubionych polskich piosenek o uczuciach i emocjach, jakie miałem przyjemność usłyszeć, ubogacona o wspaniały teledysk w reżyserii Marcina Starzeckiego, zdecydowanie „polski najlepszy” 2019 roku. Jeszcze mocniejszym uderzeniem okazał się energiczny Wujek G. – wraz z videoclipem prawdziwy #girlpoweranthem. Pomiędzy dwoma bangerami swoją premierę miało bardziej liryczne i emocjonalne Będę przy Tobie, w którym Bovska delikatnie opowiada o miłości, a refren tej piosenki to prawdziwa perła na Sorrento. Miłość powraca również w promującym album, najłagodniejszym na nim Między nami, którym artystka skradła moje wrażliwe serducho.

Teraz będzie dużo tekstów, ale w końcu nic nie zobrazuje lepiej ich perfekcji niż one same.

Raty za każdym razem wywołują na moim ciele ciary. Nie tylko z powodu kapitalnej produkcji i świetnej warstwy muzycznej, ale przede wszystkim ze względu na zawarty w nich przekaz, mówiący, że „na raty nie da się żyć / nie da się kochać z kimś / nie da się stawać kimś / nie da się cieszyć, gdy / nie można wolnym być”. W podobnym klimacie utrzymane są muzycznie niejednoznaczne, perfekcyjnie napisane Włącz, wyłącz („Co masz taki wiecznie wykrzywiony ryj? / (Krzywy ryj, krzywy ryj, wykrzywiony ryj / Weź, człowieku, się uśmiechnij i po prostu żyj”) czy mocniejsze w elektronicznym brzmieniu Stany, w których Bovska śpiewa „weź ogarnij swoje stany, to czas na zmiany” czy „śpiesz się powoli, żyje się raz” (a tę językową grę „powściągam drżące żądze” ukrytą przed refrenem to już w ogóle uwielbiam). Dorzucę tutaj trapowe Paulo C., w rytm którego sam chętnie przejechałbym się po mieście, szukając esencji swej egzystencji, czy to tytułowe włoskie Sorrento, które nieustannie kojarzy mi się z Byłaś serca biciem Andrzeja Zauchy. I mam wrażenie, że przez to (moje i bardzo luźne, nie oceniajcie mnie) skojarzenie lubię tę piosenkę jeszcze bardziej. Słońce ukryte w tej piosence grzeje swoimi promieniami.

Gdy w piątek, kilka minut po północy, przeniosłem się po raz pierwszy do Sorrento, nie byłem zachwycony. Bliżej mi było do sympatii, choć w niektórych momentach płyty miewałem wątpliwości. A to dlatego, że otrzymałem dużo niespodziewanego. To trochę taka muzyczna podróż, gdzie za każdym rogiem czyha na nas coś zaskakującego. Skupienie się jednak na rytmach nie wystarczy, bo choć są nienaganne i robią z moim ciałem to, co robić powinny, ważne jest przede wszystkim to, co ukryte w tekstach. A one – będę to podkreślał za każdym razem – są tutaj znakomite. Jeszcze bardziej niż zwykle u Bovskiej były. Niby wyrwane z codzienności, obserwacji i przeżyć artystki, a jednocześnie „nasze”.

Zresztą, jak teksty na Sorrento miałyby nie być perfekcyjnie, skoro Bovska jadąc po mieście czyta Herberta?

foto: bovska.com

]]>
https://technikolorowy.pl/sorrento-bovska-recenzja/feed/ 0
„Czerwony SUV” Stach Bukowski | Saint-Tropez na Mazurach https://technikolorowy.pl/czerwony-suv-stach-bukowski/ https://technikolorowy.pl/czerwony-suv-stach-bukowski/#respond Fri, 03 Apr 2020 17:30:19 +0000 https://technikolorowy.pl/?p=1319 Na żaden debiutancki album na polskiej scenie muzycznej nie czekałem w tym roku tak bardzo, jak właśnie na pierwszą płytę energicznego trio Stach Bukowski. Podjechał po nas Czerwony SUV, a jego właściciele zapraszają nas w podróż przez rock’n’rollowe dźwięki. Wsiadamy i ruszamy, kołysząc głową w rytm.

Kiedy myślę o zespole Stach Bukowski, za każdym razem pierwszymi określeniami przychodzącymi mi do głowy są beztroska i młodzieńczość. W tych kategoriach pisałem o trójce muzyków zarówno w kontekście młodej muzyki, jak i najlepszych piosenek ubiegłego roku, wśród których pojawił się ich debiutancki singiel Lew. Moje skojarzenia nie zmienią się też za sprawą płyty Czerwony SUV, która pełna jest kolorów (nie mówiąc już o wersji fizycznej albumu), dobrej zabawy, ale też energii, którą nie sposób się nie zarazić. Jest tam również mnóstwo słońca/ lata. I choć tytuł jednego z utworów wyrzuca nas myślami wprost do francuskiego Saint Tropez, osobiście bardziej pomyślałem o gorącym dniu nad którymś mazurskim jeziorem. Najlepiej nieco odosobnionym, z wieczornym ogniskiem, paczką znajomych, gdzie Czerwony SUV mógłby być soundtrackiem. Dodajmy – soundtrackiem idealnym. O tak, żywe Saint-Tropez na Mazurach… Wyrzućmy tylko z tej wizji komary i będzie wspaniale!

Te Mazury to by się w sumie zgadzały, bo Stach Bukowski to olsztyński zespół. Już wiem dlaczego, to właśnie tam pojechałem „czerwonym SUVem”.

Najbardziej wypatrywany przeze mnie debiut tego roku bez wątpienia spełnia oczekiwania, a Stach Bukowski dostarcza tego, czego mogliśmy się spodziewać po piosenkach promujących wydawnictwo – od porażającego energią Lwa, do którego spośród singli wciąż wracam najczęściej, przez mocniejsze Pif-Paf, po spokojniejszy Los, niezmiennie zachwycający gitarową solówką. Ten ostatni jest jednym z nielicznych momentów odpoczynku od dynamicznego rockowego brzmienia. Inna chwilą wytchnienia jest znakomicie napisany Ostatni raz, w którym najprościej w świecie zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Obok niego postawiłbym nieco mocniejsze Chore sny z genialnym refrenem. W kontraście do nich mamy tytułowego Czerwonego SUVa, który jest energicznym uderzeniem na samo otwarcie albumu, a jego gitarowe intro jest elektryzujące. Podobnie jest z trzecim Jesteś jak, które byłoby jedyną piosenką, której przy wieczornym ognisku na Mazurach bym nie puścił. To zdecydowanie piosenka na dzień następny.

Przypomniały mi się właśnie filmiki z LEGO na instatory sprzed premiery płyty. To było bardzo urocze i liczę po cichu na kontynuacje. W ogóle instastory zespołu to jest coś, co warto obserwować!

Stach Bukowski zalicza też na swoim debiucie ciekawe współprace, spośród których najciekawszy jest ten z Kwiatem Jabłoni. Duet (a już w szczególności jego połówka – Kasia) nieśmiało kradnie Stanisławowi jego własną Noc, nadając jej wokalnej zadziorności. Bardzo dobrze brzmi też rozpoczynające się spokojnie Na pewno, nagrane z Dawidem Mędrzakiem, wokalistą zespołu Sonbird. Na zakończenie, Stach Bukowski mówi nam „do zobaczenia, na razie”, ale czas muzycznego rozstania w tym przypadku nie będzie długi. Szczególnie, że jeżeli nie słuchamy Czerwonego SUVa na ciągłym „ripicie”, to na pewno szybko i chętnie do niego wracamy. To bardzo przebojowy album, który oprócz nienagannych muzycznych wrażeń, dostarcza też mnóstwo przyjemności.

foto: mtj.pl

]]>
https://technikolorowy.pl/czerwony-suv-stach-bukowski/feed/ 0
Po polsku, czyli Ofelia, Ralph Kaminski oraz Pola Chobot&Adam Baran https://technikolorowy.pl/ofelia-ralphkaminski-polachobotadambaran/ https://technikolorowy.pl/ofelia-ralphkaminski-polachobotadambaran/#respond Sat, 07 Dec 2019 14:28:41 +0000 https://technikolorowy.pl/?p=897 Aż trzy wydawnictwa zaprezentowała nam w listopadzie młoda polska scena muzyczna. Ofelia wydała swój długo wyczekiwany self-titled debiut, który okazuje się jednym z największych muzycznych wydarzeń tego roku. Ralph Kaminski zachwycił Młodością, godnym i jeszcze bardziej dojrzałym następcą świetnego Morza. Zaś Pola Chobot & Adam Baran zadebiutowali z przytupem, mieszając trochę niespodziewanie (przynajmniej dla mnie) wśród najlepszych albumów. Dzisiaj o trzech polskich płytach, których koniecznie musicie posłuchać!

Ofelia – Ofelia

Dorastała na oczach widzów jednego z najpopularniejszych seriali w historii polskiej telewizji, w międzyczasie kształtując wizję swojej artystycznej drogi. Już w 2016 roku pojawiła się jej EP-ka, z której w sieci zachowały się jedynie dwa anglojęzyczne utwory. Od tamtego czasu, z wypiekami na twarzy, czekałem na jej debiutancki album, nieśmiało zerkając na social media Ofelii. Czekanie zajęło mi po ponad trzy lata. Tym bardziej się cieszę, że po tych trzech latach mogę bez wyrzutów sumienia powiedzieć, że Ofelia jest jednym z najciekawszych „nowych głosów” na polskiej scenie muzycznej.

Intensywnie jest już od samego początku. Czerpiące całymi garściami z muzyki ludowej Intro, otwierające debiutancki album Ofelii, jest najpiękniejszym początkiem wśród wszystkich początków tegorocznych płyt. To budujące niepowtarzalną atmosferę acapella, w którym najpiękniejszym instrumentem jest sam wokal artystki. Atmosfera nie zanika w kolejnym Meteorycie, będącym wręcz kontynuacją klimatu z otwarcia. A my w końcu słyszymy gitary. Gitary – od razu na myśl przychodzi bardzo chwytliwy pierwszy singiel promujący album, czyli Zaraz: na debiucie Ofelii zdecydowanie najswobodniejsze. Jeżeli ktoś oczekuje takiego brzmienia, raczej go na tej płycie nie znajdzie (chyba, że zaspokoi jego pragnienia energiczne Pejotl). Ale to nie jest żaden zarzut. Tak, jak Ofelia czuje się dobrze w takich dynamicznych propozycjach, równie dobrze (a może nawet lepiej) brzmi w piosenkach bardziej skupionych wokół kreowania klimatu. Czy to w tych bujających jak Tu, moja ulubiona Ćma lub dobrze znana przed premierą albumu Ofelia, czy w tych znacznie bardziej kameralnych jak Paczuli (ileż emocji!) albo To do pana. Mamy od kilku lat wysyp wspaniałych artystów, którzy rewolucjonizują polską scenę muzyczną. Nie wiem, na ile Ofelia dołączy do ich szeregów, bo to, że jest w tej dziewczynie i jej muzyce coś niepowtarzalnego, w ogóle nie ulega wątpliwości. Mnóstwo tutaj zadziorności, ale też niezwykłej wrażliwości, do której przez te dwanaście piosenek możemy się przytulić. A gdy już się przytulamy, czujemy przeróżne emocje. To chyba najlepszy tegoroczny debiut na polskim podwórku.

Ralph Kaminski – Młodość

Niby wydał dopiero drugą płytę, a mam wrażenie, jakby Ralph Kaminski w moim muzycznym życiu był bardzo długo. Najpierw kręciłem nosem. Polubiliśmy się dopiero po moim pierwszym koncercie artysty w krakowskim klubie Szpitalna 1, podczas którego odkryłem, w czym tkwi fenomen Ralpha oraz jego muzyki. Młodość można powiedzieć jest nową erą. Zmieniony image, bardzo intrygujące zapowiedzi wakacyjnej trasy, w której dominuje disco i jego stylistyka, oraz w końcu Kosmiczne Energie, czyli pierwszy singiel promujący płytę Ralpha. Choć na jego drugim albumie nie znajdziecie disco, a Kaminski pozostaje w charakterystycznych dla siebie rewirach, Młodość jest jednym z najważniejszych tegorocznych albumów.

Na gorąco po przesłuchaniu Młodości, postawiłem otwarte pytanie, czy mamy do czynienia z płytą roku. Nie chciałem dawać jednoznacznej odpowiedzi, choć pierwsze emocje podpowiadały mi, że tak. Odłożyłem jednak płytę na kilka dni i postanowiłem do niej wrócić z nieco chłodniejszym spojrzeniem, żeby nie podejmować pochopnych osądów. Stwierdzenie, że Młodość jest płytą roku, byłoby porywcze. Nie zmienia to jednak faktu, że bez wątpienia plasuje się w czołówce najlepszych. Pokazuje przede wszystkim to, że Ralph Kaminski jest scenicznym kameleonem i jeszcze niejednokrotnie nas zaskoczy. Utwierdza też słuchaczy w przekonaniu, że to artysta o wielkiej charyzmie i osobowości, ale też niesamowitej wrażliwości. Powiedziałbym nawet, że – w odróżnieniu od debiutanckiego Morza – na Młodości wrażliwość ustępuje miejsca charyzmie, a od istotnych emocji jeszcze ważniejszy jest sam Ralph. Uwielbiam oba single promocyjne. Kosmiczne energie przede wszystkim za (no właśnie) energię, meteeeooor i teledysk, Wszystkiego najlepszego zaś za delikatność, w której nie sposób nie przepaść. Moim faworytem jest jednak ukryty w połowie albumu Tygrys, opowiadający o społecznych ograniczeniach, które nakładane są na osoby jakkolwiek wyłamujące się standardowi, sprawiający wrażenie wyjątkowo szczerego i osobistego. Jeszcze większe emocje wzbudza bardziej kameralny utwór Tato, który moglibyśmy postawić obok Jana z Morza. Zresztą, Młodość to głównie emocje. Czy to w otwierającym album Zielonym samochodzie, czy popowych Autobusach, czy bardzo ciepłym 2009. Chociaż wciąż najważniejszy jest tutaj blond Ralph z pomalowanymi paznokciami w białym kostiumie. Artystyczna charyzma na najwyższym poziomie. Cieszę się też, że mocno uzasadniona muzycznie. Czekam na trasę.

Nagrania z premiery Kosmicznych Energii to jedna z najlepszych rzeczy pod względem promocji, jaka spotkała polską muzykę! Napis Jasło stylizowany na Hollywood z teledysku do Wszystkiego najlepszego jest doskonały. A okładka samej płyty jest prze‑pię‑kna.

Pola Chobot & Adam Baran – Jak wyjść z domu, gdy na świecie mży?

We wrześniu 2017 roku ukazała się ich EP-ka Brudno. Od tego czasu wydarzyło się bardzo dużo – zaczęli zyskiwać coraz większe grono odbiorców, dołączyli do artystów Fonobo Label, zagrali na węgierskim festiwalu Sziget, a w listopadzie tego roku zaprezentowali Jak wyjść z domu, gdy na świecie mży? – swój debiutancki album, na którym mocno nawiązują do bluesa, wychodząc jednocześnie poza ramy gatunku. Sami zresztą tak określają swoją muzykę. Kiedy zaprezentowali singiel Mży, spadli mi trochę jak z nieba.

Spadli, ponieważ – przyznam się bez bicia – umknęło mi gdzieś ich Brudno EP. Ale może i dobrze się stało, bo poznając Polę Chobot i Adama Barana przy okazji singla promującego ich debiutancki album, byłem już na tyle podekscytowany, że odruchowo sięgnąłem po wcześniejsze dokonania duetu. A to dlatego, że ich Mży jest jedną z najlepszych tegorocznych piosenek, które mogliśmy usłyszeć od polskich artystów, przeszywającą transowym refrenem oraz robiącą wielkie wrażenie nieco psychodeliczną końcówką. W chwytającej wyrazistości singlowi wtóruje znakomity Wstyd, rozwijający się z każdą kolejną minutą, otwierające album Listopady oraz jedno z moich ulubionych Byś nie uciekał mi. Niekiedy bywa też nieco lżej, szczególnie w chwytliwym Wywróciłam się, kameralnym Strachu (obecnie najpopularniejszym na Spotify) czy Brudno, które jest jednym z dwóch piosenek z EP-ki, które znalazły się na albumie. Ta dwójka wzbudza ciekawość. Przede wszystkim niejednoznacznością swojej muzyki i jednoczesną spójnością, której nie można odmówić ich debiutanckiemu Jak wyjść z domu, gdy na świecie mży?. Warto poznać też ten album na żywo. Na długo nie zapomnę ciepła i energii, jaką oboje (wraz z perkusistą) wysłali od siebie podczas koncertu w ramach WhoMan Festival w Krakowie. Jeżeli wychodzić z domu, gdy na świecie mży, to tylko z tą płytą. Naprawdę.

]]>
https://technikolorowy.pl/ofelia-ralphkaminski-polachobotadambaran/feed/ 0
„ORIGO EP” Natalia Nykiel | Rozpalony electro ogień https://technikolorowy.pl/origo-natalia-nykiel/ https://technikolorowy.pl/origo-natalia-nykiel/#respond Sat, 16 Nov 2019 16:49:25 +0000 https://technikolorowy.pl/?p=813 We wrześniu ogłosiła przerwę. Wyjechała na studia do Portugalii, a sporą grupę fanów pozostawiła z dwoma rewelacyjnymi albumami. Wzięła nas z zaskoczenia, bo chyba nikt nie spodziewał się, że Natalia Nykiel wróci z tej przerwy tak szybko. Bez uprzedzenia wydała ORIGO EP – jej pierwsze międzynarodowe wydawnictwo, na którym dzieje się naprawdę dużo.

Swego czasu, przy okazji tekstu o Discordii, pisałem, że najchętniej zamknąłbym wszystkie anglojęzyczne utwory z albumu na małej EP-ce i pochwalił się nimi za granicami kraju. Uwielbiam tekst The Lovers, urzeka mnie szaleństwo Riki Tiki, wiele emocji wzbudza duet z Igorem Walaszkiem I’m Fine. Dwa lata później – choć z zupełnie inną tracklistą – Natalia Nykiel „zostaje wysłana” w świat. Jako osoba bacznie śledząca jej karierę od premiery Wilka, krzyknąłbym: w końcu! Origo to cztery anglojęzyczne utwory oraz jeden w języku hiszpańskim. Wśród współpracowników, oczywiście oprócz ponownie najważniejszego Foxa, pojawiają się nazwiska pracujące dotychczas z najlepszymi. Pod względem brzmienia panuje tutaj różnorodność i choć wciąż całość spaja kluczowe dla twórczości Nykiel electro, myślę, że są na tym albumie brzmienia, których raczej nie powinniśmy się spodziewać. Mam tutaj szczególnie na myśli nawiązanie do Paramore czy obecność Rodzinnego Zespołu Śpiewaczy z Rakowicz. Ale w końcu Natalia Nykiel powraca do swoich korzeni. Origo to po łacinie pochodzenie, początek, źródło.

Gdy myślę o korzeniach Natalii Nykiel, na pierwszy plan wybija się Mrągowo, z którym kojarzona jest artystka. Odbywający się tam Piknik Country mógłby nieco wyjaśnić okładkową scenerię i stylizację Nykiel. Myślę też o Pieckach, w których znowu mogłyby odnaleźć się folkowe brzmienia z EP‑ki. Szukam też gdzieś tej niepozornej dziewczyny z The Voice of Poland, ale z niej nie pozostało już właściwie nic. Jest za to mnóstwo pewności i konsekwencji. I fajnie!

Fascynacja kulturą latynoamerykańską nie mogła zaowocować niczym innym niż hiszpańskojęzycznym utworem. EP-kę otwiera Quya i choć po wspólnym instagramowym zdjęciu z J Balvinem moglibyśmy się spodziewać rytmów latino, Nykiel od razu wrzuca nas w bardzo intensywny electro trance. Zaskakującym wyborem na singiel jest kolejne Volcano, w którym słychać nutę punkowej zadziorności. To coś zupełnie innego od tego, co dotychczas prezentowała Nykiel. Słuchając Volcano, odczuwa się pewną nostalgię za tym mainstreamowym punk rockiem, który jeszcze dekadę temu świętował triumfy popularności. Kolejne Find Me wyjątkowe jest z dwóch powodów. Po pierwsze, od czasu fenomenalnego Pusto z debiutanckiego Lupus Electro, Nykiel nie nagrała tak intymnej ballady. Zresztą tych znajdziemy w jej dotychczasowych dokonaniach i tak niewiele. Po drugie, w utworze pojawia się Daley, jedna z najważniejszych postaci brytyjskiego soulu, brzmiący z Nykiel niewiarygodnie dobrze. Wiecie, biorąc pod uwagę ich dyskografię, to trochę dwa różne światy, które znalazły w tej piosence ujmujące porozumienie.

Gdybym to ja decydował o singlu promującym Origo, wybrałbym Wanna Go Back, ale byłoby to poniekąd pójście na łatwiznę. To zdecydowanie najmocniej zapadający utwór w pamięci, głównie za sprawą wokalnej zadziorności refrenów oraz perfekcyjnej końcówki. Ale Natalia zdaje się lubić bycie nieoczywistą. Najmocniejszym punktem Origo jest jednak piosenka ostatnia, a w szczególności gościnny udział Rodzinnego Zespołu Śpiewaczy z Rakowicz. To tak w temacie nieoczywistości na tej EP‑ce. I’m Not For You rozwija się stopniowo, twórcy dozują napięcie, by porwać końcówką, w której elektronika na światowym poziomie łączy się z polskim folkiem. Połączenie wspaniałe. Tak dobrej rzeczy Natalia Nykiel chyba nie ma wśród swoich dotychczasowych dokonań.

Połączenie z folkiem Natalia Nykiel zaserwowała nam już podczas gali Fryderyków. Eklektyczna wersja Total Błękitu z Discordii wykonanego z Tulią oraz Pianohooliganem to jest sztos.

Różnorodność – to słowo klucz Origo. Wszystko zdaje się być tutaj z innej parafii, ale czuć w tym nutkę szaleństwa oraz ryzyka. EP‑ka raczej nie zadowoli wszystkich słuchaczy artystki, ale myślę, że też nie o zadowalanie tutaj chodzi. To w końcu pierwsze wydawnictwo międzynarodowe, które przede wszystkim ma pokazać światu Natalię Nykiel. Nie wiem, na ile zagraniczny sukces jest możliwy. Na pewno jest to szansa na dotarcie do kolejnych odbiorców i poszerzenie skali oddziaływania. Szczególnie, że Origo jest bardzo modne, a Nykiel jeszcze bardziej charyzmatyczna niż dotychczas. Wydany w zeszłym roku, znakomity zresztą, cover Jak żądło teraz sprawia wrażenie przedsmaku tego, co otrzymujemy na nowym wydawnictwie. Lubiłem tamtą Natalię, ale tę zdaję się lubić jeszcze bardziej.

Mijają kolejne godziny z Origo, a moje podekscytowanie nie maleje.

]]>
https://technikolorowy.pl/origo-natalia-nykiel/feed/ 0
AMENRAMEN, czyli „Dekalog Spolsky” Mery Spolsky https://technikolorowy.pl/amenramen-czyli-dekalog-spolsky-mery-spolsky/ https://technikolorowy.pl/amenramen-czyli-dekalog-spolsky-mery-spolsky/#comments Fri, 27 Sep 2019 16:11:31 +0000 https://technikolorowy.pl/?p=569 Dwa lata temu miło było Mery poznać, a jej pierwszy album okazał się jednym z najciekawszych debiutów na polskiej scenie muzycznej ostatnich lat. Inna, bezkompromisowa, spójna, idącą swoją niekonwencjonalną i wyjątkową ścieżką – tak o niej myślałem. Na drugim albumie Mery zakłada bordową aureolę i za pomocą dziesięciu utworów prezentuje swój zbiór zasad. Oj, niech ta aureola Was nie zmyli.

Przy okazji debiutu, jeszcze na poprzednim blogu, pisałem, że Mery Spolsky zapełniła nienasyconą lukę muzycznych indywidualności, które są jednocześnie unikatowe i przedostają się do mainstreamu. Od tamtego czasu, artystka w tej luce dość mocno się rozpychała, robiąc coraz więcej miejsca dla siebie i swojej twórczości. Najpierw trzema utworami, będącymi echem debiutanckiego albumu, później rewelacyjnym Ups! w duecie z iGorillą, aż w końcu poruszyła techno FAKiem. Różę z okładki debiutanckiej płyty odczytywałem jako Mery‑kwiat, który wyrasta na rodzimej scenie muzycznej. Na drugim albumie bez wątpienia ten kwiat się rozwinął i rozkwitł. No właśnie, Dekalog Spolsky to lepiej, mocniej, mimo że bez przekleństw, paradoksalnie jeszcze dosadniej.

Już promujący płytę singiel FAK wskazywał na to, że będziemy mieć do czynienia z czymś naprawdę mocnym. Piosenka o tym, że hejt to ogromne zło świata współczesnego, oprócz genialnych rymów, gry słów oraz samego przesłania, zachwycała przede wszystkim techno brzmieniem à la Die Antwoord. „Nie mówi się drugiej osobie źle (…) nie mówi się nigdy o sobie źle” – śpiewa Mery, pokazując tytułowego „faka” hejterom i wszelkiej nienawiści. Pojawiająca się Dua Lipa i jej „I’ve got new rules, I count ‘em”, zamienione na wspaniałe „mam w głowie luzu tandem”, było śmiałą zapowiedzią nowego „zbioru zasad w obowiązującym środowisku”, tego tytułowego dekalogu, w którym Mery nieco odsuwa na bok swoje miłostki, a stawia krok w stronę tego, co tu i teraz. Tego, co bez wątpienia aktualne, niekoniecznie uniwersalne i przede wszystkim ważne/problematyczne dla współczesnego człowieka. Dlatego też oprócz „faka” w stronę nienawiści, Mery porusza niezwykle ważne tematy samoakceptacji i odpowiednio wysokiej samooceny, życiowej przezroczystości i próby usilnego dopasowania, ale również nieprowadzącej do niczego ucieczki w imprezowanie, bycia gwiazdą na czerwonym dywanie z dziurawych skarpet oraz zamykania się i skupiania na przeszłości, którą Mery proponuje nam zajeść słodką bigotką. Niby tworzy płytę o swoich zasadach, ale jednocześnie dostarcza fanom wielu cennych rad, ukrytych pod płaszczem niebanalnych tekstów i brzmienia, krążącego wokół techno i elektroniki.

Die Antwoord i Dua Lipa to niejedyni ciekawi goście pojawiający się u Spolsky. Jest Karl Lagerfeld. Nie zabrakło Ciechowskiego, jednej z większych inspiracji Mery. Gdzieś między wierszami ukrył się Dawid Podsiadło, który nie ma fal, a zaraz po nim mający swój raj The Dumplings. Znowu ktoś jak Nosowska krzyczy Pas!, a malinowy las – w tych wszystkich puszczonych oczkach – kieruję w stronę chruśniaku Darii Zawiałow. Lubię to szaleństwo Mery very much.

Mery niby przywdziewa bordową aureolę i już nie przeklina, ale jednocześnie wykorzystuje nasze czarne myśli, sugerując nam brzydkie słowa. Po Bigotce i grze słów artystki, można poczuć się jak najgorszy na świecie nieokrzesany wulgar, a grzeczne „źle”, „całusa” czy „serce”, które proponuje Mery, aż chce się przekrzyczeć najlżejszą chyba z tych wszystkich sugestii „szmatą”. Niemal w kontraście do kulturalnego przeklinania z nieco spokojniejszego muzycznie KA. Bigotka to w ogóle jedna z najciekawszych kompozycji artystki pod względem tekstowym, w której gra słów prowokuje jak jeszcze nigdy w przypadku Mery Spolsky nie prowokowała. Moim faworytem pod względem brzmienia jest natomiast imprezowa, taneczna Mazowiecka kiecka, będąca zaskakującym wybuchem energii po organowym (serio!) intro. Od refrenu nie sposób się uwolnić, a my w dzikim tańcu wirujemy niczym tytułowa kieca. Trudno w imprezowy wir nie rzucić się również podczas Technosmutku, który jest wymarzonym mordercą wszelkich negatywnych emocji. Podobnie jak przy równie porywającym Sorry from the Mountain, które już na dobre zastąpi w moim słowniku „z góry przepraszam”. Gdzieś w ich tle pozostają Cieliste Rajstopy, które za każdym razem podobają się coraz bardziej, i – chyba najtrudniejsze w odbiorze na całym albumie – Blond Włosy.

Wszystkie bangery ukryte na Dekalogu Spolsky są wręcz bezbłędne. Jednak tymi najbardziej zaskakującymi na drugim albumie Mery są te nieco spokojniejsze, choć finalnie nie mniej intensywne, utwory. Od pierwszych dźwięków przepada się w klimacie Kosmicznej dziewczyny, w której rapowane zwrotki kontrastują z lekkimi, śpiewanymi już refrenami. Ogromne wrażenie robi bardzo osobista Szafa Meryspolsky, będąca muzycznym listem do mamy artystki. Szczególnie pod koniec, gdy do głosu dochodzą syntezatory, a brzmieniowa kameralność ustępuje miejsca mocy. Kocham Mery za bangery, ale za te nieco spokojniejsze twarze jej na pewno nie ukarzę. A za to, że na bonus tracka dała rewelacyjnego „upsa!”… kupiłbym jej chupa chupsa?

Starałem się, ale rymowanie pozostawię zdecydowanie Mery…

Drugi album Mery wygrywa ze swoim poprzednikiem pod jednym bardzo ważnym względem. Z perspektywy czasu, Miło było Pana poznać boryka się z widmem fenomenalnego tytułowego singla, który pozostawił w swoim cieniu naprawdę bardzo dobrą całość. Choć uwielbiam debiutancki album artystki, Dekalog Spolsky pod tym względem ma przewagę, a świetny FAK uzupełniony zostaje na płycie o utwory, które są jeszcze lepsze, przez co sam album dużo bardziej zaskakuje. Wszystko tutaj zagrało. Muzyka. Teksty. Rymy. Nietuzinkowa osobowość Spolsky. Ale również świetna produkcja, o której nie sposób nie wspomnieć. Sorry from the mountain Mery, ale – wbrew temu, co sugerujesz w Technosmutku – przyjęcie tego albumu będzie chyba jednolite. Przewiduję zachwyty. Ja się bardzo zachwycam. W tym roku mieliśmy kilka płyt, pretendujących do miana najlepszego polskiego albumu roku. Już wtedy człowiek nie potrafił się zdecydować, a tu jeszcze Mery Spolsky wypaliła z takim sztosem.

]]>
https://technikolorowy.pl/amenramen-czyli-dekalog-spolsky-mery-spolsky/feed/ 1